piątek, 27 kwietnia 2012

L'âme.

Miejsca w książkach i miejsca przy stole, miejsca zerowe, nie w porę, wprost w słoneczne posłowie, w epilogi mętnej chronologii, zachwianego samo-poczucia winy, zakwietnionych krzewów, zasłanej turkusem pościeli, która nie wyśni, nie prześ.ni.ci.szy, która każdym szelestem przekonuje, że jest jeszcze płynąca deszczem enklawa, która ocala i zbawia
od jutra.
Gdy jeszcze wczoraj, szeptem okamgnień, splotem rzęs M.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

La couronne.

Natarczywieją drzewa, coraz intensywniej ścielą kwiaty, wpośród kałuż rozdzieranego cichym krzykiem asfaltu. Szyfr zagięć w niepamięć, w resztki snu, oniryczną jawę odesłać powrotnie wprost pod zanieistniałe rozedrganiem adre.systematycznie wysnuwać dźwięki udręki fałszywe(j) na wpół.
Bez reszty, bez opamiętania, tkać wahania z A.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Un déluge.

 
Najtrudniej w sny. W snach wieczór niespiesznie spaceruje środkiem nocy, na oścież otwarte oczy znaczą ptasi śpiew godzinę przed wschodem słońca. Do końca zbiega długą ulicą najenigmatyczniejsza z pór, określana miękkością nieubłaganych granic, krzywą linią telefonicznych a.trakcji, mglistych źrenic. Ściany przenikają w sufit niemniej wdzięcznie, niż podłoga wprost w niebo, rozkreślone chaotycznie bruzdą epizodycznych rzek. Gałęzie drzew za oknem, wilgotne od chmur, mantrują poranek.
W ramach kantów. Góruje od mórz słońce, kojącym powstaniem.
W kamienicznych definicjach A.
 

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

le seuil.

Szafir nieb łagodnie spływał w bezświetlny wieczór, wystygła herbata znaczyła upływ czasu, znaczyła tyle co nic. Nad dachami sennych kamienic gałęzie splatały kwitnienie, owocując wiosną. Opowieści zza ściany rozdzielone przepaściami, upadłe tuż nad progiem wpadały kazdym słowem wydartym rozmowie pod miękki dywan. Chłodne dłonie, sosnowe regały, regalia, realia wieczoru.
Pierwszy samolot.
Szelest płaszcza, zwłaszcza, że do widzenia. Och, zapewne doczekamy się zobaczeń, zapewne znów wystygną nam herbaty, poza tym nie zmieni się zbyt wiele. Stukot szeptanej kłótni, zimne schody, stop metalicznego kwietnia, strop tuż nad zapomnianą głową uleciał, chciał jedno słowo, które wykiełkowało i urosło. Prosto, to przypuszczalnie najkrótsza z dróg. Wyjątkowo dziś pogodnie. Tak, choćby deszcz.
Drugi samolot.
Dreszcz. Zielone światła, następny przystanek. Najtrudniejszy odcinek, na złość, prostej drogi. Nie złość, schematycznie popadłeś w przeniesienia. Pobladły interpunkcyjne znaki. Taki jesteś. Ś. był przynajmniej nieprzysiadaly. Idż. Przysiądę, znacznie mi tu bez Cię. Znacznie. Widzisz?
trzeci samolot.
Klucz. Choćby ptaków. Zapewne właśnie dlatego tak zgrzyta. Zębami wprost w zamek. O klamek ciężkie powieki.
Czwarta.
Trzydzieści osiem.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Une ramette.

Wpośród mroku, który bezgwiezdnie, najszelestniej oderwał się od dnia, nim odszukał noc, miasto śni snem niesprawiedliwie spokojnym, usypia otulone upiorną kołysanką, drga w koszmarach. Miewa nawroty nieprzyjemnych schorzeń, przepoczwarza się wprost pod most, nad ulicę, w projekcje, w ręce drzew, syreni śpiew tramwajowej trakcji.
Nie szczędzi pamięci nieprzyjemnych, nieprzyjętych zwrotów. Akcji wynikłej z atrakcji, kiełkującej w wiosnę.
W powietrze, wietrzne uskrzydlenia, z A.

środa, 4 kwietnia 2012

La baleine.

 Rozdarcia, od myśli po krawędzie cienkiej bawełny prążkowanej koszuli, zagięcia, od prześcieradeł po kanty stołu, po progi z podłogi wyrastające bez ostrzeżenia, bez wytchnienia bieg schodami w siedem światastron. Kata-strof wykrzywionych zwiercia.dławią od dłoni, trawią przygaszonym ogniem. Wodą niewiernej rzeki, mętną mgłą wplątaną w ukoronowane pnie, pnące się pod nieba. Słów, znów, ciszelestu, trzeba.
Szybujemy, lepiąc skrzydła. Z A.