piątek, 22 września 2017

*




Tam, gdzie chodzi się po ścianach, z perspektywy podłogi, man/truję sufit. Najdłuższe dni chylące się w stronę nocnych drzew (o)koło południa. Ramy łóżek tworzą trójkąty, rzucają cienie wprost pod oczy. Osocze, osaczenie. (P)o(d)krążone żyły. Martwy b/rak wskazówek, nadmiar czasłów.W puste miejsca w(y)stawiłam nagie znaki - najpierw na próbę, a następnie na sprzedaż - uwięzione między szczeblami drabiny czasów, bytów i nieodbytych rozmów; tam utknęła(m.iąc  się) na/gle, na gałęzi,mn.odległość mierzy się w długościach korytarza, centymentry sześcienne spadają d(r)eszczem. Zimna noc, najgłośniejsza ze wszystkich zamkniętych w tym niebiesko-szarym pudełku, w którym jestem tylko sumą skolioz i czołowych płatów wątroby. Jestem wart(k)a tyle, ile litrów krwi zalewa mnie rwącym nurtem poranka. Poraniona, roz/anielona\, opuszczam zasłony i zamykam drz/wi.ję się wokół. Znów jestem w for
m(al)i(/g/ni)e.

czwartek, 14 września 2017

)




Jeszcze nie dom(knięcie), ale zawężenie: źrenic, tętnic, nic takiego ponad r.uch(ylone drzwi), rzędy dni, źródła światła, na krawędzi którego tunele.żę, bo (się prze)wróciłam, nie podniesie mnie, nawet o pół oktawy, żaden Kwadrat, żaden gł.ostry.m kątem odbija się od wnętrza końca jak nigdy jeszcze, nie poznaję tempa, tenebrae, brudzę dłonie, to nie budowanie ruin, to brodzenie w cegłach skłębionych u wezgłowia, lub odpowiedź drzemiąca w liściach udających lato. To tu rozwiązuje się znaki za-pytania, stawia się dezorientujące odpowiedzi w takich listach, które wpadają w skrzynki samoczynnie.
Skrzynki pełne kwiatów, tu i ówdzie zieleń, deszcz.

poniedziałek, 4 września 2017

(


Danie dnia, danie każdej nocy, stres w pięciu smakach z ryżem al dente, zimnym jak widok z kuchennego okna; trzy smaki: uciekania, trwania i powrotu, rozcierane na wewnętrznej stronie rzęs,
odliczanie do startu, do lądowania, do odpowiednio zadanego pytania. Cisza, szelest paszportu z prawej, z lewej strony stukot walizki rozsypanej w korytarzu. Powietrznie nie mieszczę się już nawet w rząd od okna, zmokłam namiastką deszczu nad miastem Braku. Teraz: Kraków; stół prosektoryjny przemieszany z półuśmiechem wydłużonej kolejki plastkowych krzeseł, niebies/kości, niebiesko i jesień. Siadamy do stołu, pusto tu i brak. Na karku mam już tylko głowę, nikt nie woła, nikt nie zbiera zabawek z podłogi. O własnych siłach, na własnych nogach, siłami natury, przypływ, prosto w księżyc.