poniedziałek, 30 września 2013

La nausée.





Deszcz, ściślej wodny Tramwaj zwany pożądaniem. Znane na pamięć podążanie w ulegające, zwłaszcza zmianie, opóźnienie, nad którym zebraliśmy chmury, porządnie powrotne, smakowane u wrót, dłońmi, odwrotnie tnąc smugę bladych słońc, dłońmi, które niezmiennie przyprawiają o mnogość mdłości i mgliste dywagacje z pogranicza kory drzew i zadośćuczynienia. Staram się zetrzeć i wmyślić w darowane dwa kwadranse, w zaimprowizowane otwieranie oczu, wyuczone otwieranie okien, kluczenie wprost w ten wir, który smakuje gorzko, o krok od zawrotów głowy, od zwrotów atrakcji w sam środek akcji serca, przyspieszonej, jak trwanie. Rosnę i kruszę, zamarzam, dławię, mam lat prawie wiosennych całkiem sporo, jednak, nigdy tak wnikliwie nie marzły dłonie, bezprawnie, zabawnie, zachłannie chłonę, przemakam, dotykam.
Przymknęłam powieki. Dalek(k)o. Odtąd do
jutra.

Une flèche.


Pamiętaj, nawet gdy szlocham, szeptam tam, gdzie nie o(d)suniemy się od krawędzi peronu, będziemy trwać i tkwić, uparcie, jak wylatujące spomiędzy palców otwartej nagle dłoni, pospiesznie stygnące(j), lodowce, lodowce i warkocze wodospadów, pełne nadziei wstążki chłodnej wody, wody zamkniętej w chmurach, w kroplach, które znaczą najwłaściwszą z ulic. Tonę, to nic, sen o spadaniu z czeluści kocich źrenic w przepaście tęczówek, chodnika.  Jeśli podróże, to przenika-nie w samo dno kałuż, Adresy znaczone w przestrzeni kopert bladych jak strach, zamienimy (się) miejsca(mi) z Morzem i Słońcem, morze-my, traktować trwanie jak proces odwrotny do próby oddechu, zwłaszcza wtedy, gdy
powietrze wietrzne i pogodnie chłodne do
zobaczenia, na-tych-miast, tam, gdzie biegnie jesień.

piątek, 27 września 2013

L'éreintement.


Starannie zaprane, wielokrotnie suszone, bezradnie wyuczone, więc na pamięć znane (wzruszenie) przywiązan(i)e do ramion na kształt szkrzydeł, skrzy się, straszydłami dławi horyzont ułożony pospiesznie ze stelaży łóżek, wzruszenie niesione w głębi żeber na barkach bez skarg, w brnięciu przez pierwszy, obezwładniająco zeszłoroczny śnieg, przebieganie w skrzywieniu warg przypominającym żółte światło i niekiedy ginące we wnętrzu dłoni zagięcia pościeli, słowa biegnące na spotkanie z rzeką, z szelestem przezroczystych liści i gęstych łez, spadających po kolei, niedaleko wszak upada od-dali (ta, która czeka,) tę, która
niczym drzewa, nie mówi nic.

czwartek, 26 września 2013

La cendre.


Otwierają się przede mną drzwi wszystkich pociągów, nagle, niczym oczy. Przetasowania, rasowo przetarte szlaki, Yann Tiersen, jesieńzima wypowiadana jednym tchem, wpuszczona w przestrzeń nie-pokoju subtelnym uchyleniem drzwi wejściowych, przymknięciem sennych powiek, rozbiegających się we wszystkie strony, wciąż stoję w miejscu, mijają mnie kolejne tramwaje, mijają mnie minuty, trącając w ramię dłuższą wskazówką, bezużyteczną, jak wszystkie, zwłaszcza te udzielane z należytą atencją. Każda racja kruszy się w palcach im głośniej krzyczę w ulice tłoczne od rdzawych liści.

Diana do połowy wody, stała, choć podwójna ekspozycja. Ówdzie.

La moelle.



Nie melodia, lecz pospiesznie wyrzucane słowa, znaczone obłędną dykcją, znaczące błędnie i wypadające blado, zwłaszcza przez kuchenne drzwi i okna z widokiem na zakrzywione rzędem drzew perspektywy rzęs, spokojne ramiona i poranione wzruszenia splątane gęsto, niczym niecierpliwie rosnące włosy, rzucone w sam środek niewielkiej, chłodnej przestrzeni, którą, choć nie ma dosyć (wyraźnych granic), znaczą (d.o)statecznie senne tętnice, schnące liście, kilka przeczeń i przecznic, nikogo, odtąd nic nie będzie zbliżone do siebie tak wnikliwie, tak długo czekałam na ostatni tramwaj, w pociągu powrotnym zapomniałam słowa, zwłaszcza te, które mogłyby jeszcze uratować czas teraźniejszy,bciej niż cisza.


Splątania z M.

niedziela, 22 września 2013

L'étroitesse.

(S)potykałyśmy się w samym środku czerw.ca,łe we łzach, w zaprzekwitłym bzie i tęsknocie (zi)my, do połowy słów, do ćwierci wody bieżącej w ustach, biernej bezsenności która złamała kilka głów i załamała dłonie nad (k)ruszonym most(ki)em, bijącym niedbale sercem nieopowiedzianego nigdy mias.ta,m  spotkałyśmy, połykając słowa, które rosną nam między palcami dłoni do wieczora, od łokci w paznokcie, by uciec (się), (od)żegnać, nieprzytomnie biec recytując z pamięci stukot chodnika skrzyżowanie po skrzyżowaniu. Krztuszą nas za wysokie dźwięki, (bez)względnie niski próg bólu i krótkie sukienki przetykane bruzdą szwu, teraz śnimy, trwonimy trwanie, wracamy w jesień (ła)godnie, kolorystycznie wpasowane w nieprzychylną aurę w każdą przechyloną ścianę i szkocką kratę, poza tym latem zapomniałyśmy
sierpień.

N., w nie-pokoju, choć na dworze królowej nauk, wysoko.

sobota, 21 września 2013

La corne.


Schowałam się, nie-się niosę przyciszonym głosem przepływam przez szorstkie i chłodne deski, na których wystawiono do wiatru najgłębszy z odcieni czerwieni, głodne dno, od którego odbiłam lewą stopę, stopiłam skupione wokół o.środka tęskniące tęczówki, w które światło wpada opornie; niełatwo oddycha się powietrzem rzadkim od gałęzi i ziemi, nie chcemy uciekać
się do metod, od których cicho puchną róże,
zostań na zawsze zostań na dłużej.

Ciężkie niebo w mieście, które nie zna dnia, zna wyłącznie godzinę, za pięć dwunasta.

piątek, 20 września 2013

La disette.


(za)Trzymać się, by (k)ruszyć i wrócić. Rzucić wszystko, rzucić okiem, półotwartym, acz bezbrzeżnie sennym, w sam środek stłoczonej wrześniowym wrzeniem, zaskoczonej spraw obrotem jesieni, która z powrotem i premedytacją zabrała ciepło i zieleń, ot, spodziewane spiętrzenie smutnosłodkich wcieleń, w ulice pełne liści, w przezroczystość tętnic, w stłuczenia żył, w przypadkową wypadkową draśnięć ułożoną na kształt domu o dwóch oknach i spadzistym dachu, w strach wielkości dłoni, do której przywiera kocie ciepło, wszak koty jesienią stają się niebotycznie, zawstydzająco wręcz,
liryczne.

czwartek, 19 września 2013

Un lacet.



Pełnoprawnie jesienna przestrzeń, kiedy jestem rowerem i kradnę róże, mrużę oczy oceniając nieprzejednaną aurę z pogranicza półdeszczu i stuprocentowej wilgotności powietrza. Spędziłam już trzy miesiące na czerwonym świetle, a następne spędzę na tuszowaniu rzęs w nieznośnym wręcz odcieniu zieleni. Dłonie na krawędzi kieszeni po brzegi w liściach adresowanych powrotnie, tnę tę przestrzeń, która roz-mija i kruszy, odpada dylemat kawa- herbata, nie muszę,
przepływa przeze mnie krew, błękitna od rzęs, od pierwszego wejrzenia,
Falami.

Patrzę, prosto w M.

czwartek, 12 września 2013

Un châssis.

Nie(do)czekanie, trwanie zaczepiane palcami i pięknym wnętrzem dłoni, które przyzwyczajają (się) do jesieni, (o) kocie łby, a zwłaszcza jeden, zakuty bliżej dna ok(n)a, jakby bardziej i(n)ty.mnie mniesz i masz, choć się nie posiadasz, wciąż drążysz i drażnisz, wciąż mi śnisz i drżysz draśnięciem na krawędzi pamięci, która p(ł)oniewczasie przeszłym przez wszystkie przeciw, -przeszłym, za- granicę skóry, najwłaściwszej z cienkich, najdelikatniejszej z prawdziwych
niecierpliwie prześnionych
przecinek, przecinków, przenośni,
delikatności na włościach M., N., nieocenionej.

wtorek, 10 września 2013

La peste.



Roztęskniona przestrzeń między Tossa, a Lloret de Mar. Mary, przychodzące czarownie najdłuższą z możliwych dróg, w pół do rzuconych kostek tak słodko

brodząc i błądząc przy trzaskającej przeciągle granicy, która jeszcze wczoraj. Żywa legenda pozbawiona mapy. Nadmiar czasu, który lepi się od słowa do
skóry dłoni i wewnętrznej strony powiek. Wiek, który dojrzał, ot, opóźnione kwitnienie ślizga się po rzęsach, kwadran.sam.i ten sam strach, do złudzenia, do snu,
z trudem, jednak na tarczy, na cztery najbliższe dłonie
ułożone z powrotem.

niedziela, 1 września 2013

L'épingle.


Ukłucie. W dłoniach trawionych liśćmi, które trwają w głębi kałuż, w założonych stronach kilku powieści, w zaginanych rogach ulic, w wąskiej smudze światła, między kuchnią, a balkonem, w kątach nie.pokoju, w rozstroju, (z)rozumieniu, w zaplataniu warkoczy we wstążki, wstążek w warkocze, w kruchym szkle luster, w komorach, przedsionkach, w zastawkach, pod zastaw, zostawiam, wszak wyrastam z tego, do czego dorosłam, do czego to doszło,

od dziś do skutku

jesień.