czwartek, 16 października 2014

Le feuillage.


Krótko i szybko, pod przykrywką
wrze. K(i)pi. Niedobrze, naciskam klamkę zapadającą w sen głucho, posłusznie.
Nie, nie usnę, rany świateł mijają mi jasnym sufitem ja-k.rwawe, przerwane rozbłyski. Łuski rozsypane wokół powiek drasną noc. Drę wszystkie zaszyte rozwarstwienia poduszek, przeszukane kieszenie, szwy, które wracają skąd przyszły, przeszyły łuk podniesionej brwi.
Czas przecieka mi przez palce (od) stóp (do głów -dużo i często).

Niemnoc.

niedziela, 5 października 2014

Le platière.


Lecznicze nas.łuchiwanie, czyli nasłuchałam się już nieznośnie głośno, najprościej, Ody do Radości, Pieśni nad Pieśniam.i o Szczęściu, ściszonych o.bietnic z akcentem na ostatnią sylabę, para-grafy, pseudoceany liter prawa, a zwłaszcza miękkich samogłosek, przeżuwanych jednym głosem w samotności poczekalni obdarzonej twardymi krzesłami. Ponad nami przelatują trujące miesiące, obite wytartym pluszem. Muszę nauczyć się tłumić łamanie kości, rozciąganie w kółko, na kole. Twardo stąpać, tępić i trenować, brać w garść wyjątkowo rozsypane się. Osiem osi skapujących w nieskończoność  z godnością.

Jestem gło-dna (i) dalekich wypław wpław przez park i rzekę, wokół której się chowam.

Choruję na słowa. Ostatnie.

środa, 1 października 2014

Le crapaud.


Wtarłam październik grubą warstwą w skórę, której płatki spadają, cokolwiek zimowo. Sweter schodzi od gór(y), zamyka(my) oczy. Tutaj zimno, mowa-trawa proroczo zamarza na spierzchniętych ustach. Dym, z którym pójdę, czy(li) krótki spacer, pół chwili, kiedy usta.łam w drodze do(mu). Topnieję i znikam na (d)rogach; (d)rogo.wacieję, choć nie chciałam jeszcze zamieniać się miejscem z ciśnieniem, niebezpiecznie wysokim. Martwe stoki gór rosną, zdzierając resztki kości.
Najprościej byłoby zmieścić oddech w pół kieszeni, zamieść przedpokój i zamieścić zakaz.

Teraz skasuję, już zakasałam rękawy, podwinęłam rzęsy, sko(ń)czyłam; nie sypiam -sypię, jeszcze nie wiem.