piątek, 30 października 2015

Le déluge.




Czterdzieści jeden, jak obietnica, jak zaklęcie; jak nigdy wcześniej do tej (samej) rzeki; rzekłabym, za-wracam, zawieram ponad miarę, wiarę składam skrzętnie w rzędy równo przyciętych palców, języków, rozplątanych i przetłumaczonych. Słucham. Uszy-łam, teraz szuka(m) szwów. Przyszła(m), na nową drogę, na zachodnie wybrzeże, na południe Stanów, znów Zjednoczonych w osłupieniu. Nic się nie zmienia, zmieniło się absolutnie wszystko, jeszcze tylko nazwisko wyłuskuję bez problemu, bez skutku z zalewu krwi i rozlewu rzęs, rozpoznaję sy
la
byleby odnaleźć jesień tej wio
sny.

41.

niedziela, 25 października 2015

Le gîte.



Ot, kolejna zmiana, zamiana czasu z przestrzenią, prędzej rozminięcie, niż rozmienienie,
nie, nie mnie pisane mapy i.kony, korony drzew zlatują nisko w podkuchenne korytarze światła. Ciepłe migotanie, ogień z trzaskiem iskier rośnie pod powieką od zachodniej strony. W kieszeni, szarej jak, jak najbardziej szarej, o.pary kluczy, zrośnięte palce pór roku, które przestępują z nogi na łeb na szyję, szybko, szybciej jeszcze (szy)kuję szkic, ociekam szykanami, szukam.
U-ciekłam, kłami(ę) wybijam sobie z głowy szeregi praw(d). Rzęsy mam czerwone. Wolę patrzeć w wąskie studnie, niż zbiegać z nocy w dzień, cienki i śliski.
Oddycham, już po wszystkim, przede mną i we mnie bez(g)wie(z)dnie. Nie więdnę.

piątek, 2 października 2015

Un bocal.




Chłodny czas karmi się szalikami z zeszłego sezonu, schodziłam kolejną parę, o-pary zamszu, mchu, szumu poduszek. Krztuszę się. Przestrzeń wokół kurczy się, zaciska na skórze
zostają kręgi, duże ślady kałuż, załóż (się ze mną o) sweter. Mnie się mnie ściągacz, ściągasz mnie się coraz mniej rozmywa w płytkich, w płytkach. Rozprasowałam flizelinę po kołnierz, po kolana w trudnej, złudnie czerwonej ro-zmowie, roz-proszeniu. Prostuję drogi, przychodzę na gotowe, gotujące się jeszcze wrzaski, wślizguję się zręcznie w potrzask podczas gdy płonie, wrze.sz.czy szeleści.