sobota, 25 czerwca 2022

Le rebond.

 



Chowam się w czerwonych owocach, gniję w nich i nie dojadam skórek, żeby w ogóle zdążyć na ostatni pociąg, który dowiezie mnie w najkrótszym czasie, na.tych.miast: na brzeg lasu, na skraj morza, nad kruchy most i boczną nawę, w imię niekończącej się fali nawigacji i odpływu drugich imion, które rotują wokół księżyc(i)owych kapeluszy z szerokim rondem. Nie mam już siły, krztuszę się i zawracam, wybieram pierwszy dostępny, kompletnie nierozsądny lot na wojskowe lotnisko, wypowiadam wojnę i wcale nie umyję rąk, nie oczyszczę z (za)rzutów tęczówek, które się niepokojąco zażółciły, które strąciły każdą rzęsę po kolei, żadnej już nie odnajdę. Rozpacz opalizuje w przepaści w nieprzeciętnie korzystnym świetle, ale prędzej lub później będzie czarna, tymczasem zachwycam się niebieską jak ledwie rozpalony płomień. Ob.serwuję samej sobie taki obrót spraw,


doprawdy, zabawnie znów znaleźć się na szarym końcu.

poniedziałek, 6 czerwca 2022

L'aiguille.

 


W maju - May I? - nie wykrzesałam z siebie ani pół zdania, jedynie uszkodziłam wątłe gniazda ładowania i teraz patrzę na deficyt iskier dryfujący na ostatniej stronie, zawier(u)szony na skrzydle na szerokość palca
rozbłyskiem wydłubałam szczelinę w cudzej ścianie i, ob(ie)cuję, nie zabawię wcale długo, wezmę oddech, drugą ręką już znajomo drżę jak stąd na skraj, w płaszczu zalewam się zł(ot)em, ot, uzurpatorskie kintsugi na usługi krucho-cichej nocy w ramach niewymiarowych okien. Mierzę się z pytaniem jak mogłam dolecieć do tego, co wieczorami gęstnieje w ustach zaskakująco czerwcowo, co nad ranem mdło dociska powieki, przywiera do opuszków i gęstnieje, jak w samo południe nie wytrzymałam i rozkrystalizowałam się od ust i teraz (ule)ciało do schowka (i) zasypia zgodnie z linią zmiany daty i kwitnienia bzu. Zdarłam kalendarz i kaszlę

bez łaski, w łuskach skrzypiących desek, nie było innego wyjścia, musiał zasnąć blady lilak.