sobota, 23 grudnia 2017

La cuñada.


Uporczywie sprawdzam (zł/ot/ą) godzinę, już bli(zny )sko(ro świt) - kilka gwiazdek zaplątało się w przypisach, dzielą łóżka z gośćmi hotelowymi, którzy ani myślą wracać, którzy łkają we wszystkie (p)oprawki okularów, pomarańczowe szkła, okładki stęsknionych książek, wstążki, walizki, nie(ch)-dzieli nas tyle stołów, ław bezczelnie rozstawionych warstwami; biegniemy przez płotki, flądry i łososiowe ściany. Pa(t)rzę samej sobie (na) ręce, nerwowo, szukając pobłysku śladów białego złota na serdecznie zmęczonym palcu. Zaginam drewno sztućców, niegotowych na surowe sądy i termicznie (d)oprawione (śnia)danie. Śnię, mijam helikoptery i hektary bladej ziemi, błądzę, brodząc po stawy skokowe w wan.niech już (za)wróci Słońce.
Długie nitki snów, (w) których nik(t)nie
my-śl/i t/rwać.

poniedziałek, 4 grudnia 2017

El hablador.


Trzynaście? Nie ma takiego numeru. Za/stał nas tak-i miesiąc, który nigdy nie mija, dni zawijają się w kruche arabeski, senne (ro)zmowy rogowacieją w rogach pokoju, rozświetlane nieczęstym przebłyskiem, (pan)jaśnieniem. Nie wiesz? Nie, wiem. Pod/róże kwitną nawet późną jesienią, nigdy nie przestaną łamać szebli i wyszczerbionych przerw między stopni(eni)ami podniebnej drabiny. Od wspinania się na wyżyny cierpliwości drętwieją stopy podbite wysoko, sklepione sino, ni(ebie)sko. Spływam gorzko wgłąb, na dno, o/sadzając się wokół (ba)lustra(dy). Schodzę do piwnicy przez balkon, pomyliłam przedziały (czasu) i podsiadłam (bogu) ducha/winnego, teraz ostentacyjnie się mylę przywłaszczając nieudomowione zwierzęta i błędy niczy(m )je.j. Brnę w śnieg, biegnę, łamię paznokcie i wypadam marnie, od włos(ł)ów.
Już nie (k)ł(k)a/m.