wtorek, 22 września 2015

Des extraits.



Jesień pachnie miętowo, beznam(i)ętnie. ssący.nicznie chłód głodny opadów atmosfer(ycznych), drgań, rozognień. Ro(d)zjazd, roz.szczep wzdłuż głównej trasy, rysy sycące(j) sploty rzęs, samotnych, tkniętych zniżaniem się do lądowania, lękiem przed startem, starciem na pył płynący prosto w gniazdko uwite nisko, odbite od podłogi, pod prąd pod
dłonie drżą, nic nie żarzy mnie mocniej niż zamknięcie. Po wiek.
Światło ucieka mleczną strugą. Już niedługo. Niedalekko, Ciemno, prawie noc.

piątek, 18 września 2015

Le mil.





Tam będzie dobrze, tam morze (zag)ląd(a) w każde ok(n)o. Z kranu cieknie słona woda, słodka herbata, łzy łamią parapet, a dłonie o(d)padają wzdłuż niedawno cyklinowanego parkie-tu. Od deski do ostatniej strony roz-poznam skrzydła roztarte na proszek do pisania, drobny mak, grubą skórę, spłycony prostacko oddech. Znam ciężar decyzji, zasłon, butów zbyt ciasnych by zasznurować, zdjąć, wyjść z pokoju, przejść przez (je)sień bez lęku, bez skrupułów i połówek skorup płaskich kręgów wijących się wzdłuż włosów.
Ścięłam, rozprostowałam o ścianę drobny zamęt, zamek półprzymkniętych powiek, ciasną twierdzę, że
znalazłam sp(oro)osób, ma(ją) parę jasnych skrzydeł i spogląda(ją) z (jasnej) góry na(d) Wielką Wodą. Lecę.

wtorek, 8 września 2015

Le bakchich.



To był długi kurs, kurs na północ, którego nie wpiszę sobie w Curriculum Vitae, ku-r(a)s(owo) brytyjskiego funta, który śpi.ewam an(g)ielskiej królowej, składam ofiarę w kostkę, w szkło szyb.ko, bezszelestnie, starannie. Zmieniam się w biel śnieżną, w proch obracam odwrotnie do wskazówek zegarów -koniecznie słonecznych.
Słono płacę za najsłodsze szuflady, spalony plas.tik nerwowy tak szeleści w szarych zaspach, zaspanych prze.działach, prze/świtach, codziennych olśnieniach. Nie mam, naprawdę nie mam d/o/powiedzenia.

Otrzepuję z piasku wstążki słów, wyrwanych z Wyrazów U-znania.