piątek, 31 maja 2013

L' éclatement.




Chłodną wodą, delikatnie jak konwalie spadać w dół, staczać się, usychać, więdnąć, ginąć i gnić, starać się i stracić po kolei bilet kolejowy, a z nim wszystkie rozmowy i pou(k)rywane w szufladach zmysły, z zamysłem rozścielone na kwietnej pościeli, wszystkie, od niedzieli
otwartej jak rana, jak poranek rozdzierający noc krzykiem zaszyfrowanym wachlarzem obcych języków,
z których układam zdania, gdy brakuje własnego
miejsca.
Ocalałam, a teraz bez boli. Bezsercem scalam się i śnię, skaczę w przepaście, gdzie planuję zapuścić korzenie, przeczekać oddech, po stokroć bardziej pośpieszny niż pociąg do
zobaczenia.

poniedziałek, 27 maja 2013

L'écartement.


Poszukiwania, od końców rzęs do skutku, snując się smutkiem do początku maja, wiosny, tej, najwiosenniejszej z wiosen, tej oczami Brunona S., wiosny, która kwitnie, koloruje, drży na wietrze, oplata nieopamiętaniem duszny asfalt. Miast niej pozostawione na komodzie chłodne wspomnienia konwalii i bzu w kolorze ataku lęku i duszności. I zapał mdlący i mydlący oczy, i miłość, która oddycha, pije mleko i rośnie, w każdym miejscu, gdzie zaśnie, pozostawiając ciepły ślad obecności na wpół kociej, na wpół jeszcze dziecięcej.
Jestem deszczem i spływam po nadgarstkach zgodnie z gradientem stężeń drżę i przenikam,
zapadam policzkami w sen, już policzyłam chmury.

niedziela, 19 maja 2013

L'île.


Spięłam włosy brzmieniem głosu, który nie sposób zapamiętać. Zapomniałam rozkład rąk, i opadanie. Mam mieszkanie z widokiem na zamęt, na zmierzch i brak. Bez przerw i krawędzi buduję ulice zaginając konsekwentnie rogi. W zamęcie zgubiłam zapach, nie czas płakać, łzy zostawiłam w kieszeni, uprzednio pokruszonej, zakurzonej i zszytej. Zachwytem zaczerniam rzęsy i zeszyty. Choć niebieskie. Jeszcze jestem, choć wpadam ostatnio w bladą zieleń.
Nie(wiele) wiem.

piątek, 17 maja 2013

La grisaille.


Wróciłam, spomiędzy zieleni, która milczy i pachnie, wróciłam, gubiąc znaki, spomiędzy drzew, które właśnie śnią, które uwiędły, nim zdążyły zakwitnąć. Wróciłam z nocy, która zapadła dniem w sen, zbiegłam ze schodów chłodu, ucisku w klatce rozgorączkowanych żeber, wystygłych truskawek i właściwie
sama
nie wiem
dokąd.
Tam, skąd przychodzę, migotają przedsionki stanów, co jednoczą
nieprzejednane
się.