czwartek, 19 kwietnia 2018

Une patère.





Najokrutniejszy miesiąc trwa i mija, kolej(n)e mia.sta.ć mnie na(j)więcej, jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt stron świat(ł)a złapanego z zawrotną (pręd)kością w czytelni,ach o [niew(iar)y]godnych krzesłach, o zielonych wykładzinach. Szmaragd szemrze, déjà vu, TGV. Początek. Tak szybko pod prąd, wierne rzeki, świeże strumie.nie, na granicy tęt.ni(c). Ziściło się, zaciska w garści, dotyka. Chwyta, nie pozwal(ni)a(ć), z perspektywy kwitnącego parteru, krwawiącego okna, otwartego oka. Łzami wraca morze, wraca środkiem wąskiego przesmyku
sypiąc ciepły deszcz.

wtorek, 10 kwietnia 2018

(La) cena.



Podróże (się) pa(t)rzą, parują, wszak im dalej tym bliżej, wykształcają mechanizmy obronne, ogromne machiny bez przyczyny rozrzucone w kącie, (nie-)dzielą. Posprzątasz? Sprzątnę Cię. Rzucasz lekką ręką zaklęcia, obsypujesz na zakrętach splotem ran. Rano? No, bez przesady. Jak suchy szloch, jak znaleźć sobie Inny Świat, w kawałkach. Jednak rezygnacja, jednak strach. W ustach piasek, a spojówki zapalają się od słońca. Czerwone i czarne, morze niebieskie, od dołu do góry granat wpadający w zieleń. Kwit/nie, a teraz odmieńmy to przez wszystkie
przypadki.

środa, 4 kwietnia 2018

El anillo.




Nie ronię nic, tylko długie skrzepy bolesnych g(ł)odzin dziurawią noce. Jak na robotnicę ostatniej godziny przystało, przystaję w paśmie świat(ł)a; niełatwe to zadanie, wychodzę po angielsku po drugiej zwrotce pieśni, która nie skończy się aż do świtu, wychodzę w d(r)eszcz, nucąc jeszcze żywe Słowo. Ogrzewam się w cieple tego Światła, tego oczekiwania, które po raz kolejny się ziściło. Iść? Może jeszcze zostanę, nie ma już morza, są tylko oceany i światło. Między oce-a-na.mi(nęło) mnóstwo zdań, wymienionych w kolejności (alfab)etycznej, zgodnie z wytycznymi, które wkładasz mi w usta, pod parasolem, który kruszy nam na rzęs,ach trzecią zasadę dynamiki. Jesz.cze wczoraj mogło, dziś mdło i wszystko (je)dno. Mijasz falami.