wtorek, 31 stycznia 2012

Les souffrances.

Chorobliwe poszukiwanie zbieżności, zbiegając w dół, przejściem pod-ziemnym, ciemnym czy zimnym, niczego nieświadomym, niczemu niewinnym. Do bólu rozdrapywanie zalakowanych szuflad, szufladkowanie lak(ier)u za paznokciami, gdy za skórą anioły upadłe.
Pokruszone skrzydła, przepaście, klatki schodów, znaczniej wnikliwiej niż słońce w Zenicie zmarzła Flawia.

niedziela, 29 stycznia 2012

Le loquet.


Nawlekanie stopni sch(ł)odzenia poniżej bezpiecznych zer, wypadkowych kątów padania stóp i roztopów w obliczu słońca na końcach po-życzonych rzęs.
Dokład.nie te same dłonie.W potrzasku potrzeby, pod zaśnieżonym niebem, na ostatni zatrzask, zapewne, nieostatnia, w nie-dzielnym wcieleniu, droga K.

piątek, 27 stycznia 2012

L'églantine.

O nastrojach nieprzysiadalnych, o strojeniu, w (nie)takty, trzy czwarte dnia, w piąte części (zmar)złych dłoni; za oknem minus piętnaście, świt słoneczny.... we własne odcienie przybrane istnienie, w zapachy zimy z pogranicza cynamonowych gleb i Sklepów. Sklepień, brwi.owych łuków, drwiących, czy drgających, rzęs.
K. światłem otulona. Ja, Świetlickim.

środa, 25 stycznia 2012

La disparition.

Wokół stołu szeleszczące opowieści, oparte o parapet, nim złapię taktownie główny wątek, epizodem rzek wpłynę na bieg, na wody wypłynę spokojne, u lewego brzegu, (niew)praw(n)ą dłonią.
W nieskończonym błękicie, mgły rozognią misternie utkane.
Poranek zimowy, roz-mówienia, rozmowy... u (stołu) K.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

La conversion.


...wszystko zmienia(.) się i drży, trzepota(za)wsz(y.stki)e z czasów, za-słony zaciągnie ponad widok z okna, ponad podłogę, tuż za rzęsami, poza snami dzielonymi w mnogości, prze(z) żyły, ponad tętniące martwo ulice, ponad lica, które przechwycą z łzawych chłodem, na odwrót, z powrotem.
Poszukując, także światła, z nieocenioną K.

czwartek, 19 stycznia 2012

L'île.

Wys(y)py kręgów, składane pod przysięgą (w) obietnice, w atole, w rosole zdumione oka, zamykane rzęsami oczy. Poza nami zima, chłód, od stóp do stop(n)ień. Kruche stopnie, polny skrzyp parkietu, zrzucone pod nieboskłonem dłonie, rozłożone, pod balkonowym oknem z widokiem na (w)pływy.
Fale, loki, proste drogi, z cudną K.

wtorek, 17 stycznia 2012

Une bordure.

Nawlekanie na palce kosmykami nieistnienia, nietaktowne rozprawy, do taktu, w trakcie antraktu, rozmieniane na drobne, na spojrzenia spokojne. Na pokoje jasne, ślepe kuchnie, głuche telefony, przejrzałe owoce, przejrzane na wylot wyśnienia o zabarwieniu ust i wiśni, o smaku jaśminu, pośród nocy. Zewsząd śnieżność, znikąd (po)mocy.

Przerywanie cisz, czułych klisz, z M.

niedziela, 15 stycznia 2012

Un tissu.


Migotanie w przedsionkach, w sieni zmęczenia, (i)granie światła na powiekach; nie zwlekam, zsypując rzęsy między (o)kładkami niepowstałych książek, wstążek nieprzejednanych dróg. Do złamania serc, do bólu. Nóg. Doprowadzona do porządku przez początek, przez próg.
Boska M., wcieleniem mlecznej mgły, inkarnacją poranka.

piątek, 13 stycznia 2012

L'azur.

Wyblakłe rzęsy, łzami wpadające pod powieki, o-statecznie, solą w oku. W amoku, w afekcie, w zatoki, na mielizny, podob(l)izny przeszłych wcieleń, przyszłych zim. Od rozognionych dłoni po obmarzłe nadgarstki, pod pierwiastki podnoszone nad potęgi, szerząc wdzięki dźwięków, zawężając udręki w usta pod kątem.
Krawędzie nieproste pierwszych wcieleń u boku Boskiej M.

czwartek, 12 stycznia 2012

Le cuivre.

Deszczem błękitnych spojrzeń, jeszcze, nim miną, koło mnie, nim miną kwaśną, nim zasną, w kwadrat upadłe, w krawędzi przecięcie, w wypadkowe, między prologiem a posłowiem. Cudzym słowem, własną piersią wtłaczając powietrze we wnętrze uzewnętrznione nieboskłonem w kałuży rozlanym.
Okoliczności rzutkim zbiegiem niesłychanym, kapryśną kliszą,
marznąc (nie)mniej niż K.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

L'épuisement.

Snem przelatującym (nie)spiesznie między rzęsami, snem, o spadaniu, od podłóg po łóżka, o podnoszeniu sufitu ciężkiego od krzyku, po cichu, zamykaniu w ustach kolein, kolejnych pustek, kolei, tej nadziei, w sta(gna)cjach, spisanej starannie minuskułami.
Poza nami, w sukienki dni udręki, dni ostatnie.
Nieczytelne, nie(po)dzielne, piątkowe, z  M.

środa, 4 stycznia 2012

Un tranchant.


 Na krawędzi, na uwięzi, wpław, przez rzekę, wgłąb miasta, przedwcześnie boleśnie, by(le) odcisnąć brak snu na ścianach kamienic, byle przemienić w zimę wypłowiałe lata, od dłoni, przez stopy deszczu spragnione.
W nieostrościach, na włościach, źle dziś wyglądam, poszukując światła,
droga prosta, choć sprawa niełatwa,
z M.

wtorek, 3 stycznia 2012

La prévision.

(Pro)gnozy pogody, i samochody bezszelestnie przelatujące nad, czy poza miastem, haustem powietrza znaczone wyłamanie w ścianie zlatującej niespiesznie z pięter jedenastu, na noc dobrą temu miastu, się kruszy spod sufitu, kusi do zachwytu, topionego zapamiętale w filiżankach, strzaskanych chłodem słów, na parapecie.
 Szybowałyśmy, o sennym południu, przez pryzmat grudnia, co zapachniał herbacianym styczniem. Ułamkiem spojrzeń naszych subtelne wytyczne, by prowadzić wciąż, za rękę, za chwilę. Coraz rzadziej mam rację, choć przecież się nie mylę. Z M.