poniedziałek, 13 maja 2019

L'ambérique.


Wszystko jedno(ść). Otwieram usta, mówię, choć równie dobrze mogłabym śpiewać. Jestem świadkiem własnego rozkładu, kładę rękę na ramieniu jednej z sióstr, ona mówi. Mnie mrowi w kluczu wiolinowym, tuż pod nadgarstkiem, bardzo lekko się wzruszam w turkus i róż. Szorstka tektura wnika pod skórę, kaleczy komórki, blokuje podział. Odwieczne dylematy nie mają znaczenia, naznaczają jedynie wątłe cienie, w pełnym słońcu, kuchennymi drzwiami. W międzyczasie wróciłam do miejsca, które byłoby domem, gdyby. Z najwyższego piętra łatwiej spaść, więc wchodzę aż na dach, do cudzych mieszkań, które udają własne. Tam widok układa się w zdanie, rozpoznane jedynie z perspektywy podłogi, wydłużonych cieni, które kładą się wzdłuż przejścia wzdłuż rzędów siedzeń, wzdłuż konwalii. Łapię w lot to, co chciałbyś mi powiedzieć, gdyby długa podróż mijała spokojniej. Wśród chmur trudno zachować pogodę. Łatwiej o ducha kiedy nic nie znaczą słowa, niezależnie od użytego języka.