poniedziałek, 8 grudnia 2014

das Frühstück.


Ot, najdłuższa z historii opowiedziana najprościej:

Rozjaśniło się.

Wszystko.

niedziela, 7 grudnia 2014

L'incartade.

 

Jeszcze nie wiem: dystans czy dysonans? Jest droga: pokonała nas na ostatnich nogach, brnę marszcząc two.ją (w)brew. Ręce przez kraty, nieoswojone, skóra na dłoniach sucha jak papier, krucha jak zostawione w szufladzie Słowo. Tyrania inicjałów, porządek początków.
Będziemy jeść razem zupę z fenkułów, przepołowi nas światło. Będą ruchome szuflady i półotwarte powiekami schody. (roz)Stałam się (z) tłem wydarzeń, wrę(cz) i rozpuszczam się w łunie, słaniam się na wysokich obcasach wkładanych w kocie łby, nikt nie mógłby podobnie. Najdrobniej rozpisuję się wzdłuż stron nieokreślonego formatu, ciemnego odcienia od niechcenia zepchniętego w szarość. Nie mam dość; jest morze, jest niedobrze; brnę i prę przez niedobory i zeszłoroczny śnieg, który, owszem, obszedł mnie, łukiem o szerokim rozstawie ramion.

Stałam się mdłą ramą na omdlenia, zdatną do wymiany.

Wa
lód.

Słońca na końcach włosów i rzęs N.


wtorek, 2 grudnia 2014

La perte.


Odszedł. Został mi wyłącznie szelest sreberek, listowny. Zgniatanie gra-nic, przeżuwanie mdłych i (słodk)ich resztek drżeń, draśnięć kopert, krwawiącego kleju; nieważne. Zważ mnie, jak śmietanę, która sieje zamęt i znika w odmętach procentów. Mam stężenie, nieubłaganie niskie
ciśnienie zmienia kolor skóry na dłoniach -sucha, rozdarta wpół.
Zostały mi wyłącznie kwiaty, które już nie kwitną; jak brzytwą odjął, najbrzydziej odarł dłoń z ciepła, łatwo k-(r)uszę rozdowojone końce zdań, posłane za ocean na wojnę. Bit(r)wa.
I (gru)dzień, dokądkolwiek patrzę, początekońca
porządki.