czwartek, 22 lutego 2018

Par mégarde.


Sygnał, syg/natura. Gdyby rzeczywiście istniało
takie lustro, którym chciałabym się zająć
jak od płomienia. Nie mam nic, ani pół słowa w zamkniętych na klucze mew ustach. Czasem śpiewam, częściej tłucze mnie melodia zza sąsiedniej ściany. Wyburzamy? Młotki najgorliwiej pracują nad ranem, później same się odwożą pod (do)wolne adresy. Jest niebiesko, czasem sino, odrobinę szaro. Nie pamiętam, jakiego koloru zostawiłam oczy zmrużone w południowym słońcu. Tutaj nie potrzebuję ran ani źre/nic, brak światła sprawia, że byłabym w stanie grać w siatkówkę, a vista. Przysta(wia)ją mi do skroni trój/kąty pistoletów, let it go, lekko.

wtorek, 13 lutego 2018

Portatil.



Cztery kolory, trzy pory roku tak, że po wiośnie przychodzi niespokojny, płytki sen, przerywany biegiem cienia wzdłuż wewnętrznej strony dłoni. Jeszcze kłody kołdry, otwarte dawno p(od)uszki; szeleszczą i zakleszczają resztki rozsądku. Nikt nigdy nie roz/sądził, nie roz/stał, nie roz/obiecał i nie (de)klarował. Te(n)raz na moich oczach bezsennie dokonuje się des(zcz)trukcja. Sama. Czysta, łzawa, taka zabawa angażująca niezwiązane umową strony. Drży na wietrze ostatni liść, pod którym podpisuję się obiema rękami, bez wdzięku.

środa, 7 lutego 2018

Una floración.



Drobne (melodie) w kieszeniach. Zielony rozbłysk minaretów blednie, bie.dniej(e)w miarę podróży w górę rzeki, której nazwa wije się wzdłuż brzegów. Ch/mur. Długie godziny krótkich zdań, nowe zadania, które powikłały nam się w dłoniach. Nie tłumacz. Cofnęłam się o całe pokolenia, niepokalana skądinąd zdrożnym zamysłem. Rozbłyskiem mija każde okno, a wszystkie drzwi prowadzą otwartą politykę pod nasze balkony.
(woj)na koniec? Cztery błędy pod rząd siedzeń w teatrze, który zaciera braki krótkim reflektorem.
Aplauz ześlizgnął się z milczących dłoni.