piątek, 28 lutego 2020

Repenser.



Jak t/rwać w samym wnętrzu czerni, oswoić ciemności w rozszerzeniu źrenic, w uszczelce futryny, w wąskiej rolce filmu, w czarnej rolecie, którą rozwijasz mi wzdłuż kręgosłupa. Frytura wsiąka we wszystkie tkanki, rozcieram na dłoniach większe igliwie w rytmie tej piosenki The Smiths, której nigdy nie pozwalałam ci słuchać, bo robiło mi się smutno, a potem szare płótno farbowało skórę płatkami od złotek po sreberka, od słowa do słowa, aż rozchodziliśmy się w szwach, iluminowani między niewiastami.

Woda pachnie wiosną a morze stało się Słońcem i zamieszkało między palcami, w którym obracasz oczekiwanie wsunięte między szare klatki.

Chodź.

sobota, 1 lutego 2020

Selvet.


Indygo przechodzi w błękit i z powrotem bez miesięcznego biletu i wielorazowej wejściówki. Miękkie włosie bramki zamyka/ją pół godziny przed odlotem, chodź
otworzyłam podczas startu okno. Musimy zawrócić, ty zostawiłaś kurtkę, a ja pamiętam każde podniesione lustro, kruche widoki, które uleciały. Odzieram się o absurd, ścieram skórę na kolanach i przecieram rzęsy na czerwono, bo mi wolno i boli. Za szybko zgubiłam miesiąc, dwa księżyce i szereg obiecujących perspektyw. Sygnał trwa krótko, jest czysty jak rzeka, której nie przekroczymy za wszelkie wyspy. Cena słono zgrzyta, a ja rozcieram cukier w palcach, śmierć ma wszystkie kolory, intensywne jak (świa)tło z okolic Jerozolimy. Nie uciekniemy od zimy, lodowate słowa żyją we mnie na powrót, na odwrót nie było już czasu.