niedziela, 20 marca 2016

.ombragé




Zapleść dłonie w re(a)kcje, (re)kreacje i de(likatne in)klinacje, powyłamywać języki z (zawia)sami jesteśmy sobie winni, zatrzaskujemy cyfry wokół obco brzmiących liter, obojętnie. Kropka w kropkę, spadamy z czwartego piętra w piętno cegieł i drewna, od-nowa oddyc.hamuję potoki słów, lotne znaki. Pilnie czuję, pilnuję tego snu, który śnisz, (kosz)mar silniejszy(ch) niż przejaśnienie. Nie, nie posiadamy nic ponad wyrwaną pospiesznie stronę, kilka kalendarzowych pór dnia i pomiętych kartek; nic ponad strome, nieśmiale ruchome (w)schody, przewężenia do-tknięcia dn(i)a z perspektywy mrocznego dachu. Mam drabinę, otwarte, przetarte walizki -wszytkie; mam serce w plecaku. Mieścisz się czule w miasta, która jeśli w ogóle znają wiosnę, to przekładaną niedbale zeszłorocznym śniegiem. Nie obchodzą mnie czerwone pust(yni)e i zapóźnione środki trans-sportu, komfortu rozbitego (z) motyką na Słońce, na które nie patrzę. Parzę herbatę w odmienionej przez nieszczęśliwy przypadek szklance, rozgryzłam(ałam) piętno i la.k(ier) ostatnich dekad. Bywa dekadencko, bywa nęcąco, krew cieknie po wewnętrznej stronie dłoni od tego (są)
słowa, słowa i schody, jest chłód wpadający przez otwarte okno na wschód, którego się uczę
na południe, które mnie uczula -dawno nie miałam tak wydłużonych cieni zaplecionych wokół dłoni -nadgarstkami cierpliwie unoszę rzęsy wo/dnem ku górze, nieznacznie, niebagatelnie zaróżowionej w porze śnia
dań, w porze silnego śnienia, od którego umywa(m) ręce.
Tydzień ma więcej dn(i)a
do zobaczenia.


niedziela, 6 marca 2016

.classé



Nikt jej nigdy nie zmuszał, więc trwa, uporczywie drąży drżącymi rzęsami prosto w płytkie wyrwy w dłoniach. Chłonie(ch) wiosnę coraz chłodniej. Dni wydłużyły już rzęsy, a czas upływa w światło. Łatwo powiedzieć. Czas multiplikuje, a ja aplikuję go podskórnie, dożylnie dążę na południe, nocami zapalam się od niebieskiego światła, które chowa żyły. Na jaw(ie) wyciągam u-mar(z)łez miasto, za wielką wodą braku budowanych mostów, które rozrastają się w sieć brukowanych ulic, agresywnie asfaltowanych dróg, fałszowanych (po)szlak(ów), wysypek, blizn wysp, Beskidu niskich lotów.

Otwieram wszystkie okna, w dłoniach chowam powietrze.
Deklinuję i zaklinam już w sukience, choć
marznę jeszcze
w swe
trę łuk nad brwiami.