czwartek, 28 sierpnia 2014

Le tentateur.



Co czuję? Deszcz przez skórę, w ogóle na-s.kórek przesiąk(a)nie t.r(wanie)aw przez dach od dech wprost w kałuże, za duże rzęsy, luźne, wypadające włosy i (mam) dosyć ciasne skrzydła, pstre straszydła u wrót lasu, za którym się stęskniłam. Wołam; jeszcze szarość, kilka mostów tak po prostu rozrzuconych wokół sieni. Śnię, przede wszystkim jesień, kilka gwiazd z trudnych konstelacji. Ukradłam atlas słów wijących się gęsto wokół kolejnych roz-działów, rozdarć tektonicznych płyt, które zawsze zacinają się w tej samej chwili.
Kradzione nie (t)uczy, tu, czy gdziekolwiek. Utyliśmy, utylizujemy.

Z O.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

La génoise.


Wtulam się w las, (rosnę) jak chore drzewo, przywarłam do podłogi jak odwrotna strona blatu, tłumię oddech, nasłuchuję nocy, pełnej od słów. Słowa łamią paznokcie, wyrywają światło z zatrzaśniętych niespokojnie framug, z brudnych ram okien, z pękniętych szyb. Szybuję, a słowa zatrzymują rzeki, palą mosty, topią w morzu resztki kilku wyjątkowo nieapetycznych widoków, apatycznie gnijących owoców i warzyw. Landszaft. Zryw, przywołanie do nieporządku tego chaosu, którego nie sposób zamknąć w starannie opisanym pudełku. Na widelcu mam ciszę.
Trawię, na zawołanie, ogniem.

A.

piątek, 22 sierpnia 2014

Le regain.



Łańcuchy kilometrów prze(g)rywane, z rąk do rąk, zaognione ogniwa przykrywa jeszcze szarość; ponad głową przetykaną ciasno zimnym światłem zza okna o mlecznych szybach, słowem, w toku słów, słowotokiem wróciłam, (z) nim zrozumiałam odległość, nagłą, naglącą. W słońcu straciłam resztki miasta, które burzliwie błyskało, słało śnieżny szum wprost na próg. Z wszystkich dróg najbardziej ulubiłam starannie stratną, bezpowrotnie ostatnią, o miękkich brzegach wyłożonych w stronę morza, ciemnym błękitem.
Zyskałam przy tym skrzydła, kilka par(ującycherbat,) letnich sukienek i ulubiony dźwięk.

Ciszy, która mieszka w Domu.

środa, 13 sierpnia 2014

L'anacarde.



Jeszcze nie koniec końców, nie z końcem, jesz.czekanie, wiązanie wstążek wokół żył, krążenie między nie-pokojem, zgodnie z planem, gradientem stężeń i dążeń. Drążę noc łyżką stołową. Łapię prostokąt światła, syk stygnącej pod palcami wody, chwytam to niedobudzone jeszcze, nadranne wnętrze miasta. Zgasłam, jak ta, pod którą najciemniej się (l)śni, widzę kilka geometrycznych kształtów, wyjątkowo przewrotnych, obroty(ch)ciał, niebieski(ch) zgrzyt klucza i polny skrzyp stopni nad dachami kamie-nic. Tylko wzbierająca wokół ust pustka, pusto-stan zjednoczony kwaśno i szaro. Kawa z kawą, im dalej w las, tym chłodniej.

Dwa dni, cztery stopnie szaro łapiąc mosty, łzawiąc pod naciskiem cieni(a) ku zachodowi.
M., niezwykłość.

sobota, 9 sierpnia 2014

La saillie.


Co dzień odchodzą, od wody, od skóry. Który (za)raz; nie mogę zasnąć, niezależnie od pory (nie) roku(je to wszystko najlepiej). Trwam w samym środku ciepłej, wydeptanej żółto trawy, trawi mnie bieg, wszetecznie wsteczny, kilka nieobecnych torów i zaistniałych okoliczności. Miesiąc temu jeszcze wahał się, dziś się nie waha (m)dło. Foucault i Eco. Daleko mi, szalenie daleko do następnego tygodnia. Tylko tak potrafię sobie pościelić, że się nie wysypiam, zsypuję co rano kości wielkości główek od szpilki w szpatułki, strzykawki, kropl(ówk)amijakżenigmatyczny sierpień.

Mniej niż zmęczenie, więcej niż światło. A kwadrat.

środa, 6 sierpnia 2014

L'embourrure.



To przytulne miejsce. Ciasne, lecz nic więcej, a pod palcami mam przepaść, złapaną jasno między paznokcie. Cisza uderza o macierz, odchodzę, jak matczynie (ma)tematyczny do-wód, do stóp znoszę cienie i kontur. Uchylam (się) okna(mi) w sam środek deszczu, kropla,mi wypełnia(m)nie-pokój, uzupełnia wyjątkowo jasna szarość. Ściągam zawzięcie to, co nieustannie grzęźnie w ruchomych p(i)askach ust, turkusowych, złotych. Brakuje mi dobrej, jest wyjątkowo dziś
zła(mana).

Mam na usprawiedliwienie kilka wyjątkowo nieistotnych w(y)rażeń, nie oddzielonych jeszcze od chmur, które mruczą, mrugają uparcie, jak błyski z dna zepsutego światła.

Kontur pretekstu, wypełnienie kontrastu z O.

sobota, 2 sierpnia 2014

L'éclisse.



Przyjdą świeże, o jasnych oczach i błękitnej krwi, przyjdą i zastąpią mi drogę, im wodę, ogień, przyjdą lepsze jeszcze i wyjątkowo ambitne, przytnę sobie schowany za zębami język i zmęczone wargi, słowem skargi syknę prosto w południe. Przyjdą jeszcze żywe martwe natury, który to już raz rozpostarte skrzydła, rozpięte za-trzaski. Przyjdą i zgromadzą wokół siebie tłumy, tumany chmur, zakurzą sierpień. Mam palce sine od spojrzeń bezsilnych jak ułamki, okruszki, rozsypane w poduszki senne, rozjaśnione włosy.
Mam dosyć (sporo powodów do
jutra.)

Chłodno, morsko, niebiesko, czaruje O.

piątek, 1 sierpnia 2014

La miette.


Czuję, jak zbiera się wokół mnie, jak rośnie, przylegając słońcwschodem do ostatniej strony, zazdrośnie(,) sklejonej z okładką zagadka-mi-nie do rozpoznania widokami z oczu i okien, słowami jak trawa.ta i-lustracjami baś.nieszczęśliwie, bez końca. Zakończeniem gałęzi. Rzęsy jak puste pudełko na kilka miesięcy, które rosną i tęsknią, które nie chcą wracać w róż żarzących się rzadko, wąsko, wcieleń.
Niewiele wiem, jest jeszcze nade mną bezgwiezdne niebo, nienaturalnie wielki zbiornik deszczowej, wieczornej wody. I głód.
Wybiegam do tyłu ostatnim słodkim smakiem. Zmieniam, także, kolor i kształt, niewiele wart. Zarys.(ch)owanie.