środa, 31 lipca 2013

L'inverse.





Na granicy traceń i trwania, noc jest miejscem zawieszonym dostatecznie wysoko, by odnaleźć światło śmiałych żył i bezsilnych wobec wiatru ścian. Otwieranie powiek od rzęs i zwężonych źrenic. Nic. Otwieranie okien. Framugi, a zwłaszcza dzień drugi, dzień (roz)sądny, dzień za dn(i)em. Dno pachniało słodko i duszno, dno oddychało i-skrzyło. To było wyjątkowo trudne przedpołudnie, niewypowiedzianie miękkie. Dogoniłam ostatni przystanek, odwieczny przytyk. Tykanie. Nie(ch) odstanie się lato. W kolejce po więcej, spokojniej. Ciepłonę.
W biały dzień.

czwartek, 25 lipca 2013

La moisissure.





To miasto nie znika z map. Ono pęcznieje, ślizga po ustach (w) światło, nie ustaje. Nie łatwo zasnąć, zastąpić rozstroje przedpokojem dusznym od ściany deszczu, od burzowych chmur, muru trzepotającego o sufit skrzydłami, ponad na.m(i)nie noc, szumi, szeleści oceanem opowieści, które schną, które nikną. Przecinki na pograniczu lasu i nieba, gdy nie trzeba już wielokropka nad.
Słońce(.) cztery stopy nad granicą morza.

niedziela, 21 lipca 2013

La vésanie.



Cień. Łagodnym głosem stawiać na ostrzu noża, nie można dłużej niż kilka przecznic, nie można nic, nic ponad wahania i sen spadający miękko w okolice łóżka nad ranem. Nie można samej, choć można samemu, tak podobno łatwiej, adekwatniej i ciszej. Rozsądek zaniemówił, a porządek znalazł właścicielkę znacznie bardziej g(ł)odną uwagi. Za wysokie fale, choć morze spokojne, jak wtedy gdy

dzień. Najcierpliwsza przestrzeń tygodnia głodnego spotkań i otarć zwanych dotykiem. Jeszcze miesiąc i przywyknę jeszcze kilka lat i uczynię wiosnę samym środkiem zimy. Widzimy (się), jakby jaśniej, wyraźniej, ostatecznie, czy ostentacyjnie. Każda niedziela kończy się wtorkiem, który z(n)aczy.na.s

czwartek, 18 lipca 2013

Un tortionnaire.




Nie zdążyłam jeszcze wyruszyć, a szorstki bagaż ułożony beztrosko, acz starannie, nie mieści się w głowie, nie mieści się między walizkami otwartymi szeroko jak ramiona, jak dłonie. Bilet w cztery strony świata, bilet powrotny, przecinający nad ranem w przestrzeni tuż nad raną zadaną do domu, do pokoju pokrytego kruchą warstwą jasnej kuchni i niebieskiego ciała. Ostre światło, które łatwo zinterpretować błędnie, jak tę ciszę, która będzie, która drga niespiesznie zawieszona na ramionach, opadających dłoniach,  i podciętych skrzydłach. Straszydła, nie potwory spod szerokich łóżek w duszę, cierpliwą i ciasną, jak horyzont, jak sen.

wtorek, 9 lipca 2013

Le nœud.



Udręka. Intensywnie zielone ściany, oczy, które jeszcze będą niebieskie. Teraz łzy. Z tego końca sali, z tego końca świata perspektywa zakrzywia się, rozsypuje i splata z niebem głodnym Słońca, niegodnym chmur. Z góry spada na łeb, na szyję, niecierpliwa kurtyna. Zaczyna się antrakt, nietaktem byłoby wymknąć się spomiędzy ramion, wybiec wprost na chłodną szarość ulic i rzucić gorzkie nic na pożegnanie. Nie złapią.
A pociąg ucieka. I urasta.
Staje się na snach; na gwiazdach osadziłam wzrok.
Miesiąc, jakby rok.

wtorek, 2 lipca 2013

L'appel


Te ucieczki, które roztłukły się o bruk. Stukanie. Stu-kot. Te wycieczki, zwłaszcza najbardziej prywatne, nieprzydatne westchnienia rozchodzące się szybko po powierzchni skóry, do góry, w stronę nieba i trawy, która trwa. Późny czerwiec, ewentualnie wcielenie grudnia.Świt rozpoczął się dziś wyjątkowo wcześnie. Śnię, a świat spływa w światło. Świetlicki, te łuny, które po nas pozostaną. Padało od wewnętrznej strony. Nadgarstka. Dachy zrzucały z siebie ciepło miękkie jak sierść kota, jak gałęzie i drzewo, które kocha. Zwłaszcza jako cień. Dobry.
morzeka
Most. The most.