czwartek, 24 września 2020

Les pivoines.

 


Nie brak nam (a)trakcji, linie (ro)zbiegają się w oczach, a my, o(d)czarowane, nabieramy kształtów rozpędzone prosto w usta, w resztkach rzęs i pomimo zimna; godzina jest wczesna, a podniesiona brew o zapachu kawy przyprawia cynamonem o mdłości, z litości wystukujemy czubkiem buta rytm na bitumicznej kostce, czekoladowe chmury spływają mdłą akwarelą w przelotne deszcze, w rozwiane włosy, w głos spoza skali, nie oddalaj się, nie ocali mnie nawet zapach osadzony na zdartym szkliwie winylowych płytek. Czy będę tęsknić za (po)widokiem jasne(j) strony, czy(m) prędzej jesień, czy nasycę się złotem i zniknę? Dni przeglądają się w odblaskach słowa, bledną, spadają wprost na stopy, rozstrojenia i wielokrotnie znaczone t(r)akty. Wprost proporcjonalnie w(z)rastam i nie wracam już do skóry, zrzuconej na początku, w wąskim przejściu, w samym środku przejęcia, na lewej stronie, podszewką o podeszwę. 

Przeszłam, przełknęłam. Z tej strony wszystko jest zieleńsze.

niedziela, 13 września 2020

Les poumons.


 


Zajęłam się sobą od wątłego płomienia dogasającej świecy, zajęłam miejsce między Undertow a Riptide, unoszę się słono, a między naszymi morzami są oceany. Smakujesz jak woda, jest mi niedobrze gdy myślę, że to minie. Słodko mi w kącikach oczu, na wargach mam brokat i słowa, które wracają, a jednak kropię wszystkie kąty najprościej, najcieplej, szukam luster, błogosławionych, bo nie widziały. Dasz wiarę? Dasz rękę? Weźmiesz? Krzyżowy ogień łez wlanych do zielonej herbaty, nie, wielkie wrażenia nie mają żadnych znaczeń, znaków szczególnych szukam na dn(i)ach szuflad, na odwrocie nocy, która przedziela co dziesiąty dzień już

połowa, już piąta.