wtorek, 20 listopada 2018

L'orologio.


Odwiedziłam dwie stolice i nic
nie zmienia się, choć nastały nowe porządki. Rano mam czas i patrzę, jak nie budzi mnie światło.
Nie (jej) płacz (go zbudził.) już bezszelestnie mijają trawione kwaśnym sokiem dobre miny do złej gry; zawsze przegrywam, a potem w zaciszu własnego swetra zacieram ręce na ciasto, które wylewa się z kąpielą. Się brudzi;sz.kło i łamiesz oprawki, zza zamydlonych rzęs widzę nic. Wieje. Nie wyjdzie(sz) z tego rozbiegania, rozpięcia na cztery języki, wspinania na wyżyny. Pada(m). Prognozy są ostatnio wyjątkowo krótkie, jak sygnały w nieznanym dialekcie. Zrogowaciałam nagłym s(k)okiem - zwłaszcza rano - ocieram się o histerię i zaszklone mam wszystkie odpowiedzi. Pytania o tej porze brzmią sztucznie i pusto, już nie otwieram okna.