sobota, 31 sierpnia 2013

L'anis.





Przeprowadzki (przypominające) do złudzenia przyprowadzenia, pierwszy raz w to Miasto, które ciasno przepływa strumieniem świado.mości rozległą, zimną przestrzeń po(na)d most,a.mi ciepło-zimno, gry, załamania światła, niczym złapani wpół drogi zyskujemy ręce i nogi, stapiamy stopami, dławimy dłońmi te fragmenty lata, które bledną względem jesieni. Przeniesieni w nić kamienic, uładzeni, łapiemy gniazda gwiazd, opowiadając (o) drugiej stronie, Księżyc(a). Wypowiadamy zdania zawieszone krucho, do sucha przecierając oczy.

piątek, 30 sierpnia 2013

Un lambeau.



Zdawanie relacji, zadawanie słów niedorosłych do zdań. Oddychanie przebiegające zgodnie z zapisem, z zamysłem, bezplanem, powietrze dawkowane taktownie, trzy po trzy czwarte. Przełuskane Traktaty w temperaturze kawy, herbata rozlana jak dźwięki, w ósemkach, szesnast(k)a(ch), coraz szybciej dzień zamienia się miejscem z nocą. Szybowanie, ponad skrzyżowaniami sennych dłoni, powracanie z samego środka ciszy, przewracanie do góry dnem dróg, w poprzek świetlistych smug, zasmuceń, nucenia, zasnucia i snu. Spacery wzdłuż wąskiego prze(d)świtu, którym krucho zakwitłam, którym kruszę kilka dusz ubranych w zaniepoznanie.Za.chwyciłam, zapaliłam światła, ciepłe, jasne,
odświętnie dra.śnięte.

Gdańsk, przestrzeń, która obezwładnia Wisłę.

piątek, 23 sierpnia 2013

Un cadran.

Szpilka wbita w dalekobieżne pasma cudzych włosów i klucz w zamku, rozdrażniony, w ułamku chwili, kiedy film zmienia się w kliszę, wszystkie błony okazują względem siebie czułość, czas naświetlania dłuży się i wypala szereg bruzd i blizn, na marginesie gładkiego zeszytu z szorstką treścią, nie-wieścią, złą, w mgnieniu oka, w momencie, w którym słowo ostentacyjnie wybrzmiewa i rośnie, w momencie gdy najgłośniej martwi(eje) naskórek, jeśli w ogóle istnieją,
wskazówki.

środa, 21 sierpnia 2013

Un maléfice.



Lekarstwem na wszystko okazała się walizka. Śliska, a zwłasza wąska, smuga światła drga, ostatni raz, wróciłam praw(dziw)ie, pielęgnując margines i krawędź, krwawiącą, rwącą szeroko jak rzeka, która uciekła spod stóp. Odwracam się plecami do szorstkiej ściany, od(ukochany.ch)wrót, którym(i) nie uda się przeniknąć, zniknąć, przeskoczyć roboczych dni, a zwłaszcza irracjonalnie świetlistych wieczorów. Strony sporu przewracają się pod wpływem wiatru, pod naporem pory roku, jesienniejącej bezsilnie, bez namiętnie ginie, gnije. Jest jeszcze ogród, pełen planów, perspektyw, kompozycji i malin. Jesteśmy niezdrowi, jesteśmy niecali, choć ocaleni; do szczętu przeniknięci przycinaniem gałęzi, ucinaniem zdań. Ot, trwanie. Otwieranie. Ranie.nie nad ranem. Odczarowanie.

wtorek, 20 sierpnia 2013

La crue.



Zburzenie. Rozpromienienie. Wszystkie rozmowy rozmieniane na drobne na bilet, wszystkie przekręcone w obcych zamkach klucze, tłuczone szkło wszędzie rani podobnie, wszystko (je)dno, jedynie bruk stuka, a walizka nie traci na wadze. Prędzej ja stracę- deszcz spadł, deszcz podniósł poprzeczkę
bardzo wysoko
zawieszono na oku mam zakuszone schody i dachy; dni (z)noszenia walizki dały się we znaki czasu zaprzeszłego, przeszłam, zwłaszcza gdy noce mijały w przeciągu i szybko. Wszystkie podłogi i  łóżka, och, można by(ć.) mnożyć przykłady pościeli zakładanej prawą do prawej strony świata, na wschód. Szybki ch(ł)ód, ład autostrad i straty, poza tym tramwaj wszędzie ucieka w ostatniej chwili, (później przychodzi taki moment, gdy ma się bardzo dużo czasu na oddech). Herbata wszędzie patrzy w oczy cienkim swetrom. Herbata oskarżycielsko stygnie pod dyktando wiatru, zwłaszcza, że kawa z mlekiem. Mleko z kawą. Z mlekiem matki kruche kładki nad wezbraną wodą. Rozgotowaną, do unudzenia w stu stopniach. Do złudzenia podobnie, do bólu inaczej się spaceruje, się gubi cień, się płacze, nie można wrócić, to nie są powroty. Jest inaczej, a zmianie uległo zwłaszcza ciche tutaj.

niedziela, 4 sierpnia 2013

La veine.




Głuchy trzask, wyjątkowo ostre światło. Lód kruszony z pasją czy topiony bez przekonania(.) ostatni przystanek w świetle wsch(ł)odu, dalekiego. Szyba przepływająca w cienką strugę deszczu; nie mieszczą się w głowie odpowiedzi, o dwie za blisko. Wszystko rośnie i (l)śni, cokolwiek zadrży, nie zdąży zgasnąć. Zasnąć, schować twarz w obcych dłoniach, powtykać do ob(e)c(n)ego słownika własne imię, i mieć zdecydowanie zbyt wiele na.dziei. Po niedzieli przychodzi dzielić na
wtorek. Na wtorek  i wieczorem.