poniedziałek, 29 sierpnia 2016

.taquiné


Spóźnieni wchodzimy w lato, nasze zegarki
wzięliśmy ze sobą. Wciąż(ą) (jak) na dłoni, jak nad brzegiem brzmiącej (nie)znajomo rzeki, jak na krawędzi plaka-tu-jemy nie/pokoje, meblujemy szaro(ść), szczerozłote, ponad ziemią unosi się i nie z(a)nika, westchnienie, dotykanie, odwracanie ciała, tylko wtedy, gdy oczy mamy dookoła głów. Łowię sny z końca łóżka, zapieram białe plamy z map (pamięci). Ponadprzeciętnie marszczę koszule, prasuję powieki od rzęs do brwi pokładam nadzieje pozbarwione sensu. Odkurzam smutek, który się nie kończy, odgrzewam zimę tak, że już wrze(sień).
Poddane do stołu, bez obrusu, z deserem dekorowanym miz/st/ernie.(w nogach krzesła) ch nie mija ten miesiąc, długi od rzęs, smutny od księżyca, otulony bezpowrotnie garścią śnieżnych chmur i murem lasu.
Tik.
Tak ciężka praca, gdy brakuje słów.

piątek, 5 sierpnia 2016

.calmement


Kolejny tydzień za dn(i)em osadza się na rzece cienka łuna, a u nas powiewają kolorowe fla.gi ną spadające gwiazdy, wiją gniazda szczekające wartko ptaki, tuż za szybą.
Z pierwszego piętra zbiegam szybko. Następnie drugie, perła w najjaśniejszej koronie drzew. 
Śpiewam, znam na pamięć drogę do domu i sposób, w jaki należy pchnąć drzwi tuż przed przekręceniem klucza w zamku; to nie jedyny zgrzyt w zamknięciu dło.nic nie obiecuję. Trochę utknęliśmy, między odkurzaczem, a samoobsługową kasą, a bramkami bezpieczeństwa, a windą, która zna tylko jedno piętro i nieustannie porusza się w górę rzeki, rzekłabym, niebezpiecznie blisko spalonego mostu.
Niejedna data ważności już wygasła, produkt nie nada się do (spo)życia, a mnie łamie tłum(aczenie), tu mam sto powodów, by przekraczać granice i tylko jeden dowód z paskudnym zdjęciem - z krzyża
bije światło, a lędźwie bolą, trzeszczą ciężkie, jasne naczynia.
Dłonie mam całe we krwi i w kawie, pełne robotów i ich bajek, między nami spaceruje Lem i Gombrowicz, istny Kosmos, mleczne drogi, z których nie ma już ucieczki w bok.
Tęsknię za zapachami, które zostawiłam po drugiej stronie. Nie stronię od nowych, od obco brzmiących i przyjaźnie uśmiechniętych. Wraca do mnie stres, nie najdłuższą drogą; słono płacę za pracę, która nie ma nic wspólnego z wynagrodzeniem; nawet z nagrodą pocieszenia.
Smutno. Czasami w tym prześwicie między zasłoną, a zgaszonym światłem, w tym ułamku chwili przed zaśnięciem, nie mogę opanować łez, płaczę do środka, śpię z suszarką pod głową; ciężkie kryształy kruszą głos, spadają na ramiona porozcinane cienko skórą, płytko
śpię. Nastawiam alarm by go przed czasem wyłączyć.
Ta(k) cierpliwa jest.