sobota, 14 marca 2020

Le transat.




Chciałabym spędzić tak wszystkie kwarantanny świata, nad ranem leżeć na podłodze z mchu i słuchać, jak oddychasz, chciałabym wtopić się w oś czasu za kratami słońca, które tylko cię przypomina, a(ch,) tak naprawdę wypadasz przy nim znacznie jaśniej, bardziej niebiesko, jak przystało na ciało, które wtapia się w kształt map i zarys tektonicznych płytek. Ułożyłam boazerie i zdzieram ją wyczyszczonymi paznokciami dłoni, które myję z zamkniętymi ustami od łokci, kładąc łakocie między obrotnikiem, a dźwigaczem. Atlas nieba przeplata mi się z atlasem świat(ł)a, nie ułatwiasz mi zadania na ostatniej kondygnacji kosmosu. Na oczy osmotycznie kładę ostatnie płatki jesieni, ona nie niknie, cieknie mi po udzie cud temperatury, temperament mimoz słodki jak opuchlizna, która już nigdy nie (w)zejdzie. 
Zostań, czas roztarł mi się na oponie, nie zmienię jej, nie mam
prawa (w)jazd(u).