poniedziałek, 24 lutego 2014

Ici.



Odchodzę od (zmy)słów tak, jak się zostaje przy stole, kiedy późno już; kiedy się boję, (samot)nie tnę, (powrot)nie opóźniam, wciąż stoję i wpada we mnie światło, które powinnam rozproszyć, rozpuścić jak włosy, rozwiązać jak język, obcy, osamotniony. Lustro wody nigdy jeszcze nie stanowiło przeszkody, która łamie w kościach serca, z przemieszczeniem napsutej krwi relacji między dwoma wojewódzkimi miastami, pona.d.nami łatwo jak w masło nóż, z-nów, późno już, prawdopodobnie zostanę, czekaniem wybrakowałam ścianę i zawsze patrzę na schody, o stopniach ujem,nie, dziękuję, ledwie wróciłam a czuję korzenie zapuszczone im dalej w las, nam więcej drzew, które urastają do rangi sedna sprawy, dla zabawy, względnie, dla zbawienia,
do powiedzenia tyle, co do zobaczenia, wszak kto widział, ten wie.sza.rości
prawo, wciąż nie rozróżniam kierunków, jedynie Północ-Południe. Złudnie, złowieszczo i szczodrze. Znów mi-nie-dobrze.

poniedziałek, 17 lutego 2014

La roquette.




Nielegalne połowy. Równikt. Całe niedoszłe morze czarne(j) herbaty, Chałwa zwyciężonym, lizaki ostatnim. Południe, południki, nieładnie tak, jak stoimy, zabrani(ają). Jesteśmy jak mdła geografia, szare mydło, deska ratunku pełna drzazg, z(grzyt) boazerii raz po raz topniejących śniegiem w wiosenne trawy. Dla zabaw(y) wszystkich, towarzysko trwonimy śmiertelnie poważne wcielenia zimy, widzimy podwójnie, wielokrotnienie czasu. Dylatacja, sen o spadaniu. Czasami zalewa nas woda i piasek, biegnie w nas ciemność i chłód, spod nóg osunięta(m) Ziemia, opowiada.na(s) przez pryzmat Księżyc(i)a. Nic, ja jedynie biegnę po torach półtora oddechu, darowany opóźnieniem dzień i drobne nitki w zaciśniętych dłoniach, których nikt nie pamięta. Zbieram, znacznie bardziej niż kolekcjonuję. Stosuję, stoimy w kolejce kierowanej bez mrugnięcia okiem opatrzności sparzonej jak skóra, spaczonej jak niektóre widoki, po-. A priori, priorytetem przez okno, za drzwi, wyproszona, otrzymana
dojr.żało(ść).

poniedziałek, 3 lutego 2014

Le rhizome.

Potykam się, a potyczki tchną nietaktem. Zatem, wepchnięta między id, a ego, ergonomicznie stygnę. Kruszy się zakurzona krzywa wieża Eiffle'a, schnie kawą, wąsko i skocz-nie, a czas traw.i-skrzy, skrzyżowanie niebowstąpień, nie wątpię w sobie chowam w kieszenie kwitnę i wytnę i po-trafię, -zbieram się z podłóg i dróg, na drugi brzeg i róg dywanu od strony Zachodu, który dziko gnije. Zmierzch. Ziemie niczyje palą stop cyn ku niebu, miastu i świa-tu, tak, tutaj śnię, śmiem zapaść na najbardziej błahe dolegliwości, od uległości po mdłości brzemienne w smutkach.

sobota, 1 lutego 2014

La haleine.


Nagle jesteś szeroka jak rzeka i wzbierasz od brzegów łóżka do krawędzi chmur, i biegniesz, a śnieg zmienia punkt widzenia w prostą, która przet(ch)nie, pierzchnie, osiądzie na rzęsach, sąsiadująco kapie i kwitnie, rwie, tak bardzo boli, uwiera, zamiera i znika. Słońce poznaje Morze i milczy od wewnętrznej strony, biegniemy przemarzniętymi dłońmi po mapie, licząc na
głos. Dopuściliśmy przez horyzont zimę, nie zda egzaminu(t), tak zda(wkowo) lśni i kreśli opowieści pełne nocy.
Najlepsze
j.