środa, 21 sierpnia 2019

L'aurore.



Coraz mniej dnia tej nocy, a Księżyc wywabił z domów kobiety, kazał im iść przed siebie na spotkanie z(a późno) pustymi rękami, zatłoczoną kładką przerzuconą nad sztucznym zbiornikiem gwiazd i gwizdów, miejscowych i przyjezdnych, fragmentów jezdni i braku asfaltu. Eszewerie jeszcze nigdy nie kwitły tak zachłannie. Pierwszy raz rozhuśtałam żebra i przesypałam przez nie drobne, wyjęte z kieszeni, której zapominam za każdym razem, gdy przekręcam klucz w źrenicy. Bolało, a teraz tylko marznie. Nie znam nic, rozpoznaję tylko bardzo silne kłucie w nadgarstku, który woła, że już czas, i kontury nieba rozstrzelonego między szerokościami. Wyrwałam wskazówki i skruszyłam chmury, uświadamiam dłoni, że nie powinna korcić ani kusić.  Jestem bardzo silną kolokacją, korelacją nawracających ran, rozcieram krew między cudzymi palcami aż mi skrzepnie, aż wyschnie, jak wszystkie okoliczne rzeki. Jak długi i dalekki będzie pozostały do jesieni most, w dotyku jak len, jak listopad.a