piątek, 22 lipca 2016

.grené



Nieostatnia nie dziela, więc nie/dzielni śpiewa(ją)cy, językiem oj.czystszym, spokojnie odbitym od dolnych zębów, jeszcze dalek(k)o do renesansu, do konsensusu, do re mi su - unisono. Nieomal sobota, chórem i hurtem nieuważnie oddzielam noc od dn(i)a szero.kim promieniem jaskrawego światła, który boleśnie rozjaśnia ściany od fioletu po sufit. Wraz z nami zasypia kurz, pościel zasypuje śniegiem zmarznięte dostatecznie cegły, osadzają się sny na wewnętrznych stronach liści sztucznych kwiatów, do których się nie przyznajesz, którym znalazłeś mieszkanie. Współdzieląc pół dłu.g(u/legł)o(ści) nocy prędko zaplecionych w dłonie, z(a)nikamy i jeszcze chwila, a nikt nie będzie pamiętał, jeszcze, 
już rozchodzę się w szwach, rozsypuję na skrzyżowaniach, na kilku znajomych stacjach stało się i nieodstanie się nigdy, w najgłębszych snach nie uspokoję tego zgrzytu, krzyk rozszerza źrenice tak, że sen lekko znika spod powiek. Sen. Dni oddzielam od nocy. Czuwa?nie(ch) się wreszcie zakończy ten sznur d.niepodobnych do oczywistych zdarzeń, krótkich drgnień, gdy bez zastanowienia trzeba na drugi koniec miasta, w ostatnim wagonie. 
Pusto - spaczyłam wystarczająco dużo luster. Teraz lżej. Teraz sterty szarego papieru, który ściera rzęs
syp.