środa, 24 listopada 2021

La rechute.





Deadline za deadline'm, czyli linia życia przerywana, krzywa, czyli znów histopatologiczne histerie w trybie uśpionego śledzenia zmian, antypatyczne wnętrza dłoni i aporetyczne sytuacje graniczne, miałam rację, praca tkanek nigdy się nie kończy, prządki robią porządki z morskiej wody i kilku kilogramów kości. Dłonie krzepną w gałęzie, jak krew w piach, zaciskają się na tym co uleczone i cudze. Wyjadę daleko i nie wyjdę z tego c(i)ało, raczej rozpołowiona od wewnętrznej strony stóp, znów, robię uniki i kryguję się w pastelowych kolorach, w pełnej wad fakturze aksamitnego (roz)głosu, z moich podatków, z naddatkiem, z własnej kieszeni, która mieni się na złoto i (chło)dno. 

Bolało?

czwartek, 4 listopada 2021

La fougère.

 


Monitoruję godzina po godzinie końcówki na -ez i -os, w zależności od języka, uzgadniam rodzaje, rozdrabniam się na kruchych brzegach niewielkich wysp, liżę archipelagi. Lżej mi, kiedy niezupełnie wiadomo, według którego kalendarza odmierzamy oczy(wiście) zawsze zaciemnione okna, jasny sufit, jak w obrazku, jak ze złotej rany, z muzealnej ściany, z wnętrza galerii, w której można jedynie wymieniać słowo po słowie i mdłym uśmiechem drążyć stare zdjęcia. Stać cię na to? Ja stałam, trudno było usiąść, coraz mniej miejsca (na nogi). Zdjęłam pastelowe kolory z płaszcza i nic się nie zmieniło. (k)lecę nienagannie puste zdania, w autobusach natomiast zacieśniają korytarze wokół gałęzi. Zdarza się, że zamarznąć w długiej kolejce, usiąść i rozpuścić się, rozpustnie leżeć w szufladzie to jedno i to samo. Nad nami zawsze przelatują chmury. Duży dreszcz i mżawka.