czwartek, 3 lutego 2022

Le repentir.

 


Zawilż, ostatnie poprawki, butwiejące obuwie, rosnące temperatury, lśniące liście, duszne wnętrze chmur i dobrze znane fale, które zakłóciło wnikliwe zwiedzanie własnych ograniczeń, nie zliczę węzłów, które rozwiązywałam na spokojnym, choć wzburzonym oceanie bolesnych analiz. Nie oceniam, przepływa przeze mnie wiele kropel równocześnie, kilka draśnięć, dzięki którym wcale nie dorosnę do wysp. Wspinam się tak światłowstrętnie, że nie zostanie kamień na ramieniu, doniosę na barkach statków całkiem już rozwiniętą tajemnicę wprost na suchy ląd, dotrwam do złamanych klamek, roniąc po drodze morza okularów, a może nie ma innego wejścia niż zd(r)ob(n)ienie, może trzeba brudnym oknem, poranioną wyrwą szyb, może nad ranem gałęzie wsiąkają w trawę bo powinny, przecież opadły skrzydła, jeszcze przed mgłą, a spoiwa śniegu wytarły się już dawno.
Zabawne, wszystkie drogi mnie odprowadziły.
Lecę z bramki zamkniętej zdezorientowanym kluczem.