sobota, 29 listopada 2014

Une flânerie.




Wróciłam, złapana w długie noce, kręte ulice, niepokojące wieczory i pełne niskich stropów, braku strapień dni; nigdy jeszcze nie było tak(town.ie), to mnie owinęło szczelnie ciepłem najspokojniejszej z herbat, (stu)kotem słów o blat drewnianego stołu, starannie. Niespodziewanie: ostatni, pierwszy-mi. Śnieg, który ni(k.t.ni)e na wargach, roztapia się w uśmiechu (roz)szczepionym wokół rzęs; po,zostanę, choć samochodowe (świa)tła, długie (cienie), noc, druga nad ranemijająca spokojnie, jak włóczęga, jak oddech nad snem, który nie wiem jeszcze, czy wróci. Wiele uciech, niecierpliwie czerwone światła, topografia nieba skradzionego spod półprzymkniętych okien i powiek, wieczornie niesionych od dłoni do stóp.

Zrób coś z tym listopadem, zachowaj i zostaw.

Znacznie bardziej roz-poznane miasto W.

czwartek, 20 listopada 2014

L' araignée.


...caro autem infirma. Lęk (w) postaci,
najczystszej. Starzejemy się częs.to; jasny jęk stuka o kości, mniej czekolady i mleka, znacznie więcej powietrza wokół twarzy, spacery, metonimie mijają smaczn(i)e. Spotkanie zapominane jak maszyna do szycia(ł) na prosektoryjnym stole, sekcja bezzwłocznie u-wikłana w sieć, a pająk tk.apatię uparcie w kącie arachnologii, chronologii braku, zdejmuje zasłonę (z) logiki odwróconej. W lewą stronę zabrudziłam szyb(ę),(bu)tam(i,) zbłądziłam z dłonią wyciągniętą w chaos, w dolinę w kształcie wodnej rzęsy, nie zawiodłam; wodzę za nos, prostota(k), tylko turkus, krótkie rozgrywki, pieczołowicie ograne zdania,

déjà lu, c(i)ało-w-ciało; cicha inkrustacja i dopuszczony dopóźnienia pociąg relacji niacyna-kazeina, skóra nietrwale, nienaturalnie s(ł)ucha, odpada, sypią się zagadki płatków; nie znalazłam jeszcze dwóch podobnych.

Nieobecne, nowe

(na) zdrowie.


piątek, 14 listopada 2014

Un acquittement.



Chwilę przed odlotem (o)patrzyłam -skrzydła. Rozdarta w (drugiej) ćwierci kartka, na połowie kratki krótkie zagadki rozsypane bezładnie, bez-wiednie prę w stronę notatek: Wróć. Nie uciekaj już więcej, mam serce zamknięte w czerwone, Czerwone i czarne, włamuję się, inkrustuję szyb(ę). Snycerka.
Nie-śmiało zerkam wyłapując z rzęs resztki rosy. Szyba, szybowaNie mam dosyć, nie posiadam się ze szczęścia, mam dłonie ciepłe i szerokie jak morze Sargassowe, jak wrzosowa rzeka, fioletowa woda i wiatr na znak prognozy, pogodn(i)ej.
Sznury tropów i strofy katastrof. Po-etyka.
Znikam. I wracam. Znika-
m.

wtorek, 4 listopada 2014

La selle.


Po drodze, czy(li) w trakcie, czytam powieści drogi, drogocenne szlaki kładące się ciemno na mchu. Relacja szprychy-rama, niezwykle krucha mitologia.Jeszcze śmiech, śpiew, stłuczone lustro, zbite prezbiterium, chór. Miejsce a(tra)kcji, a czas rozsunął nam się w palcach, rozsnuł w bezsennych rzęsach, bez powietrza trę nadgarski namiastką skupienia. Przegrywamy strefy na (z)nośniki, na pamięć. Jest zamęt i zamieć, śnieżna burza i śniegowe płatki skóry; u góry zawieszonoc. Jest dzień o zapachu migdałowych oczu, chałwy i ryżowego mleka. Jest papier i dalelekka kartka, lekarstwo na-wracanie, ulotka, której niespokojna treść rozniosła się zgrzytem w pudełka(ch).
Nie ma pragnienia, jest głód, uda(wanie) i ledwie napoczęte schnięcie. Stygmatyzowane zastyganie, stykanie się z pustą ścianą, kalendarzowa pora-dnia, cenny cykl.

Kołem. Polem. Przez Kres(y).

sobota, 1 listopada 2014

Le clampin.



To wzrusza, niekoniecznie ramionami, od ram okien, otwartych na oścież, na dach. Ach, wyruszam w podróż, przedzieram się przez chrust, do ust przykładam obce, konsekutywnie tłumaczone słowa. Jestem nikim, bezkarnie śledzę języki ślizgające się po-słowiem, silące się na przesilenie, cokolwiek jesienne. Październik zleciał z rzęs po wątłych schodach; chłód, samochód przeciera szlaki przeciera szyby przeciera o.czy, przecier pomidorowy, czy zupa dyniowa, pełnokrwiste święto, błękitnie i złoto. Piechotą wracam do wiosny, która odwraca swetry i płaszcze, która łasi się i głaszcze ostatnim stadium rozkładu. Rozłożono jazdę na konie i ludzi, ilu jeszcze łudzi się, że od słowa do płatka, śni(egu), ginie mgła, mdła zagadka przeżuwana w tym braku, w tej przerwie.

Rozerwie mnie zima. Nadzieję (się) na grudzień, (mnie) nadzieją.