piątek, 8 listopada 2019

Le couvent.


Czas rośnie, niesubordynowany pęcznieje, a potem zatacza się po wąskich schodach w dół, w stronę kamie.nic-z.-t/ego dna, od którego nie sposób się odbić. Złuszczam się bezwolnie i wierzę, że to nie jest przypadek. Leżę i nie mam zamiaru ruszyć nawet palcem na ławce na peronie dworca, który dobrze znam, który się nieustannie osuwa, który się opóźnia, który opróżnia pasażerów i różnicuje wrażenia w tych wszystkich anonimowych lokalach, do których trzeba się najpierw dodzwonić, oszacować wiek po głosie, zaanonsować, odstać swoje wzdłuż kamienicy udając, że na nic się nie czeka. Wszystk.opłakałam, ale sama nie wiem jak to się stało, że ta wierna rzeka odwróciła prądy.m Skąd się wzięły nowe, jesienne porządki, które przyprawiają ostro o ból głowy i wrzody pulsujące od środka nocy do połowy dnia. Nieurodzaj, wracaj, nie ulęknę się już nawet krzywej przysięgi, sięgnę dalej niż niebo bezgwiezdne w kącie ostatniej szuflady. Zdradza mnie mgła, tonę w ciszy, a wilcze bilety prowadzą mnie prosto do zajezdni. Jesteśmy zajęci, a pętla?
Zaciska się na nadgarstku, który widział niejedno.
Uczeszesz? Ukołyszesz?

Nie trzeba już nic nosić, ani niczego nieść. 46.