środa, 26 sierpnia 2020

Un frelon.

 


Jakby ktoś otworzył okno,cą zdjął ze ściany sweter ram, pozwolił wreszcie zamknąć oczy, wpuścił powietrze między rzęsy, tak, że ulewa się światło, rozbłyskami chwytają(c) za serce. W lot wszystko jest niebieskie. Każdy skrawek framugi upomina się o słońce, teraz: w kw(i)aterach ok(n)a tańczy(sz), a ja blednę - czego piękniejszego nauczy nas kwitnienie? Nie mrugaj, szkoda rzęsom czasu na sen, szkoda słów w z(awi)łych językach. Pozostały nam zawikłane oceany ponakładane najdelikatniej na twa,rzeki; płyną samym środkiem żył, wysyp estakad na zimnych ścianach, które wezbrały, falami, nieproszone. Pół melodii odbitej od klawiatury, jeszcze chmury, zaróżowione od bezsenności, cierpkie, niedotlenione, choć letnie. Nieprzeciętnie rozciągnęłam się na cyferblacie w akcie półrozpaczy, nie wystarczy, że patrzysz. Trzeba słuchać, nawet jeśli 

-nie wystygnie nam to spiętrzenie, choćby zimne(m) dmuchać na

zapas.

sobota, 15 sierpnia 2020

La guêpe.

 


Jak zachłysnąć się łąką i krztusić pościel ku uciesze poranionych stóp. Jak upaść w kruchy błysk, w asanach szarość nie zalśni srebrną plamą rozlaną między żebrami, a w snach: złoto w każdym okruszku kieliszka, każdy skrawek filiżanki mieni się w przestrzeni między palcami a horyzontem. Kątem oka widzę, jak zbliża się estakada, jak faluje od upału, duszna i pachnąca turkusem końcówek lata. Uzus zmienia się, fluktuuje i wypada poza granice słyszalności, infradźwięki otulają mnie falami. Nie miniemy, otuli nas morze i zatrzyma aż do końca słońc.

Nad wieczorem unosi się blada wydma chmur, łuna z za dużych rzęs, obszerne konstelacje, które oddychają głębiej, niż ja kiedykolwiek

mogłabym.


https://open.spotify.com/show/3K7u8byo9O3kf3QvaeM1Ea

poniedziałek, 3 sierpnia 2020

La poêle.





Jednak przywieram do krawędzi, trzeba mnie obrócić, zalać wrzątkiem, porządnie doprowadzić do domu pod naporem czerwonych świateł. Gdzieniegdzie kwitnie jeszcze sam środek, lato złapane w palce jedną ręką, (d)ostrzegam ogrody, łamię ciszę metalowym prętem na zakręcie. Prędko, odkręcam i wcale nie chcę wracać. Otworzyły mnie te wieczory, na swój sposób upodobniły do chmur trącanych przez pierwsze powrotne samoloty. I gwi(a)zd(y). Czasem jeszcze tęsknota, ale częściej błąd przeszeptywany sobie między kondygnacjami. Nogi potknięte o półkolonie, płaczę w zmianę Wisły i rozstawu torów. Śnieg i dalekkie tramwaje. 
Co to za miesiąc i dlaczego tak szybko?