sobota, 29 listopada 2014

Une flânerie.




Wróciłam, złapana w długie noce, kręte ulice, niepokojące wieczory i pełne niskich stropów, braku strapień dni; nigdy jeszcze nie było tak(town.ie), to mnie owinęło szczelnie ciepłem najspokojniejszej z herbat, (stu)kotem słów o blat drewnianego stołu, starannie. Niespodziewanie: ostatni, pierwszy-mi. Śnieg, który ni(k.t.ni)e na wargach, roztapia się w uśmiechu (roz)szczepionym wokół rzęs; po,zostanę, choć samochodowe (świa)tła, długie (cienie), noc, druga nad ranemijająca spokojnie, jak włóczęga, jak oddech nad snem, który nie wiem jeszcze, czy wróci. Wiele uciech, niecierpliwie czerwone światła, topografia nieba skradzionego spod półprzymkniętych okien i powiek, wieczornie niesionych od dłoni do stóp.

Zrób coś z tym listopadem, zachowaj i zostaw.

Znacznie bardziej roz-poznane miasto W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz