wtorek, 4 listopada 2014

La selle.


Po drodze, czy(li) w trakcie, czytam powieści drogi, drogocenne szlaki kładące się ciemno na mchu. Relacja szprychy-rama, niezwykle krucha mitologia.Jeszcze śmiech, śpiew, stłuczone lustro, zbite prezbiterium, chór. Miejsce a(tra)kcji, a czas rozsunął nam się w palcach, rozsnuł w bezsennych rzęsach, bez powietrza trę nadgarski namiastką skupienia. Przegrywamy strefy na (z)nośniki, na pamięć. Jest zamęt i zamieć, śnieżna burza i śniegowe płatki skóry; u góry zawieszonoc. Jest dzień o zapachu migdałowych oczu, chałwy i ryżowego mleka. Jest papier i dalelekka kartka, lekarstwo na-wracanie, ulotka, której niespokojna treść rozniosła się zgrzytem w pudełka(ch).
Nie ma pragnienia, jest głód, uda(wanie) i ledwie napoczęte schnięcie. Stygmatyzowane zastyganie, stykanie się z pustą ścianą, kalendarzowa pora-dnia, cenny cykl.

Kołem. Polem. Przez Kres(y).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz