sobota, 23 grudnia 2017

La cuñada.


Uporczywie sprawdzam (zł/ot/ą) godzinę, już bli(zny )sko(ro świt) - kilka gwiazdek zaplątało się w przypisach, dzielą łóżka z gośćmi hotelowymi, którzy ani myślą wracać, którzy łkają we wszystkie (p)oprawki okularów, pomarańczowe szkła, okładki stęsknionych książek, wstążki, walizki, nie(ch)-dzieli nas tyle stołów, ław bezczelnie rozstawionych warstwami; biegniemy przez płotki, flądry i łososiowe ściany. Pa(t)rzę samej sobie (na) ręce, nerwowo, szukając pobłysku śladów białego złota na serdecznie zmęczonym palcu. Zaginam drewno sztućców, niegotowych na surowe sądy i termicznie (d)oprawione (śnia)danie. Śnię, mijam helikoptery i hektary bladej ziemi, błądzę, brodząc po stawy skokowe w wan.niech już (za)wróci Słońce.
Długie nitki snów, (w) których nik(t)nie
my-śl/i t/rwać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz