środa, 4 listopada 2015

Le prunellier.






Trzydzieści sześć. W pięści zaciskam ostatnie zygzaki żył, urwane zdania tęt.nic mi do tego, stamtąd uciekam od dawna. Dwanaście i pozostałe części trylo.gi(i/n)ną , prostuję palce na posadzce od strony wschodniej.
Łagodnieję. Fale fruną ku górze, cieplejszej niż szalik cały w śniegu, do połowy roz-pruty. Buty i kilka absolutnie niezbędnych drobiazgów, rozbieganych spojrzeń prosto w dziurawe kieszenie. Jest brak, jest zaciskanie warg i zdania, które błądzą. Urażona duma jaśnieje lekką ręką, bez lęku, dźwięku (i) pobudek, najniższych. Jednak przyszły te temperatury, które inkrustują lodowate dłonie.

To nie koniec. Ciągle szukam momentu. Decydującego.

36.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz