czwartek, 11 września 2014

La casse.

Zamykam klamki w kilku identycznych pudełkach, półot(w)artą pięścią, wartą zachłodu. Głodno mi, zjadłam zęby całując ulubioną klamkę, systematycznie, choć przecież przypadkiem. Przepadam (za) błyskiem. Zawsze jest wyjście, zawieszone po przeciwnej stronie podłogi. Złapałam za nogi zdumiony sufit, tutaj każde odważne szkło odbiera jasny przypływ, wskazuje kierunek wprost do centrum, umiejętnie (fil)truje trudne sztuczki, (ła)godzi szorstkie stłuczenia. Zawiesiłam wzrok wokół głowy, do połowy pustej, zepsutej nadmierną ilością czasłów, czasupływu. Tak miło mi zapomnieć o-parzeniach, o-patrzeniu, ześlizgiwać się stopami w przepaść wyłożoną miękkim brakiem,
znów, słów, jakieś takie ciepło bije od rzęs,
niebieskich, jak te kreski, usypane w kod.

Mogę ruszyć, (w) turkusowe światło.
Sierp(ie)nie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz