środa, 13 sierpnia 2014

L'anacarde.



Jeszcze nie koniec końców, nie z końcem, jesz.czekanie, wiązanie wstążek wokół żył, krążenie między nie-pokojem, zgodnie z planem, gradientem stężeń i dążeń. Drążę noc łyżką stołową. Łapię prostokąt światła, syk stygnącej pod palcami wody, chwytam to niedobudzone jeszcze, nadranne wnętrze miasta. Zgasłam, jak ta, pod którą najciemniej się (l)śni, widzę kilka geometrycznych kształtów, wyjątkowo przewrotnych, obroty(ch)ciał, niebieski(ch) zgrzyt klucza i polny skrzyp stopni nad dachami kamie-nic. Tylko wzbierająca wokół ust pustka, pusto-stan zjednoczony kwaśno i szaro. Kawa z kawą, im dalej w las, tym chłodniej.

Dwa dni, cztery stopnie szaro łapiąc mosty, łzawiąc pod naciskiem cieni(a) ku zachodowi.
M., niezwykłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz