sobota, 9 sierpnia 2014

La saillie.


Co dzień odchodzą, od wody, od skóry. Który (za)raz; nie mogę zasnąć, niezależnie od pory (nie) roku(je to wszystko najlepiej). Trwam w samym środku ciepłej, wydeptanej żółto trawy, trawi mnie bieg, wszetecznie wsteczny, kilka nieobecnych torów i zaistniałych okoliczności. Miesiąc temu jeszcze wahał się, dziś się nie waha (m)dło. Foucault i Eco. Daleko mi, szalenie daleko do następnego tygodnia. Tylko tak potrafię sobie pościelić, że się nie wysypiam, zsypuję co rano kości wielkości główek od szpilki w szpatułki, strzykawki, kropl(ówk)amijakżenigmatyczny sierpień.

Mniej niż zmęczenie, więcej niż światło. A kwadrat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz