poniedziałek, 5 maja 2014

La case.


Porządki zawsze są trudne, początki często gruntowne. Dosłowniemetaforycznie, do tak,tu. W wymownie, acz niewypowiedzianie nierównej walce, nad ranem odkleiłam palce od pościeli klawiatur i dywanów liter, trułam rytualne trumny, ułomne, ukochane trakty z tektury i terakoty, teraz wzrastam w kłopoty,lko, tęsknię, tutaj recytuję rok kalendarzowo obojętny; ot, czyn, dla zasady odczyt, wieczory autorsko spóźnione, szpilki, czyli włosy, które rosły i oddały się z wdziękiem szarości chodnika; przenikam tramwaje(m) w najniewłaściwszą stronę, zastój i strój. Głód i cisza posiadają najszlachetniejsze odcienie, lekki szelest wprost w przestrzeń, którą, choć nie chcę, zamieniam w miejsce, miejsca-mi w prze(d)świty godzin gdzie nie znam sufitu i grzęznę ciężka od wiosny, lekka od wzruszeń, ramiona-mi w
krzyku, odklejającym się lekko od nieba, od podłogi po brzegi w bieli, noszę ślady
krzyku, który umyka obserwowaną, wszak obrysowaną niestarannie krawędzią ściany, trauma trumien i kandyzowanych wiśni,
krzyk śni nam krawędzie, którymi znaczy plan amerykański, (oj)czysty bezplan, suma trwań przedzierana krzykiem, dotykającym chłodno dna pozbawionych rzęs powiek. Wkrótce zaowocuję wodą, która st(r)oi w
zbiornitkach czer,więc cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz