sobota, 26 kwietnia 2014
La chauve-souris.
Wrócił(am) d(o).kładek, między obłudą, a obiadem, wiecznym miastem mostów, a Miastem Ogrodów, jestem
przewieszona przez ram(i)ę roweru, samochodu, schodów, toczę w dół tłocznej ściany, w głąb chłodu nisko zawieszonych chmur,
brodzących w brudnym budowaniu na skraju załamania, na lazurowo skalistym wybrzeżu ludzkiej kości, poręczy (za mnie trask) rusztowania spadających liści. Miasto-manii wiel(k)ości list.ów szeleści rogami, szerokiej drogi o wyłożonych bz(ł)em ulicach, miasto włożone ciasno na najwyższe piętro troski,
radosnej na szerokość kuchennego blatu, na mgnienie oka, które nie
otwiera się od rzęs, na niepewne dygotanie skóry spod której wystają nitki bladej.ak
sufit. Nastawię się na piąty staw, na-stawanie się. S(ła)będzie błądzenie, ptasi śpiew wprost w szarość, roszcząc prawa do końca.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz