sobota, 19 kwietnia 2014

La berceuse.

Błogosławię ptaki o skrzydłach kruchych i płytkich jak ukołysanie do snu, jak sen osnuty wokół przedziału łudząco podobnego do,
owszem, niezrozumiale mru-czy zima, zdecydowanie chłodniej. Spierzchnięte usta tracą kontury, wszystkim starannie współrzędnie złożonym zdaniom wyciągnęłam z półek spójniki, niknę jak nikt inny jak nitki plą-tam, rue dancourt, które to piętro, c'est trop, strop zesłany na stracenie. Który to już raz, dwa, trzy po trzy (po) czwarte(j) gorzkiej czekolady, węglowodany i woda przegotowana do lotu wprost w-zburzone chmury, rozcięty trumfalnie łuk brwiowy, schodowa klatka ro-zmów milczenia, Piątek Wielce nieobecny, ciasna winda, krzywda zdrapana ze ściany znakiem zapytania, który portretuje decydujący moment. Tnę ciszę, która nigdy jeszcze nie szeleściła tak wysoko. Mimo wszystko, nadal nie potrafię szacować odległości, mierzę niezgromadzone siły na dobre i złe zamiary, noszę się, chłodno, niespokojnie, moknę, przecież mogę we mgle. Jak zawsze, jak (zdra)dziecko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz