wtorek, 17 grudnia 2013

Le gonflement.

Granica otwiera się jak rana, ta sama noc, która zdążyła już wielokrotnie zapaść. Jeśli jest, tkwi przecierając zaszklone oczy, wydłużone jak cie(r)ń rzęsy i mantruje ostatnie słowo połową twarzy, która zawsze patrzy. Osuwam się w osłupienie, zacinam jak tektoniczne płyty gwiezdny pył usypany w znaki zapytania. Nieprzejezdne, nie, przejednane. DNA rozpoznaję przedziały czasu i obszar, szaroniebieski. Jak kreski, jak o-kręgi, kluczenie wokół mroku, kruszonego między żebrami. Zebraliśmy się tutaj, aby tam wrócić, sami, aby o tym pamiętać, topografia rozdziera fragmenty, tym bardziej im zima. Mniej mijam, samo-tnę.
Niedziela i wszystkie pozostałe dni tygodnia.

2 komentarze:

  1. lubię jak piszesz.
    pamiętam tamto miejsce, hah :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło mi, że biegasz po literach, rozrzuconych, na powrót składanych.
    bardzo szybko uciekł mi czas od naszego spotkania...choć zima, liczony w latach.

    OdpowiedzUsuń