Granica otwiera się jak rana, ta sama noc, która zdążyła już wielokrotnie zapaść. Jeśli jest, tkwi przecierając zaszklone oczy, wydłużone jak cie(r)ń rzęsy i mantruje ostatnie słowo połową twarzy, która zawsze patrzy. Osuwam się w osłupienie, zacinam jak tektoniczne płyty gwiezdny pył usypany w znaki zapytania. Nieprzejezdne, nie, przejednane. DNA rozpoznaję przedziały czasu i obszar, szaroniebieski. Jak kreski, jak o-kręgi, kluczenie wokół mroku, kruszonego między żebrami. Zebraliśmy się tutaj, aby tam wrócić, sami, aby o tym pamiętać, topografia rozdziera fragmenty, tym bardziej im zima. Mniej mijam, samo-tnę.
Niedziela i wszystkie pozostałe dni tygodnia.
lubię jak piszesz.
OdpowiedzUsuńpamiętam tamto miejsce, hah :)
Miło mi, że biegasz po literach, rozrzuconych, na powrót składanych.
OdpowiedzUsuńbardzo szybko uciekł mi czas od naszego spotkania...choć zima, liczony w latach.