Jesteśmy
sobie
obcy jak miesiące przedzielone słońcem w jasne smugi. Jesteśmy
drugim wcieleniem braku, zbrukanym krwią krążeniem rąk, byle (jak) do dłoni dogonić
nić latawca. Zwłaszcza gdy wraca zawłaszczona płaszczem temperatura,
złota gorączka co noc, co podcięte skrzydła chmur, które rozwijają wyobraźnię, znów kwitną
gałęzie, znów zamknięte oczy
oczywiście, otworzyć.
Ł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz