czwartek, 27 czerwca 2013

Le durillon.




Pół roku przetarte jak niedobudzone oczy w obliczu nocy, pół roku otwarte jak rana, zwłaszcza nad ranem, wisząca, nawlekana na włókna mięśni, choć serce jest jeszcze gładkim. Przypadkiem. Ot, zagadki. Maj, nawet jeśli czerwiec. Dni otwarte jak ramiona, jak karton mleka, które, prędzej czy później ulega zepsuciu; ulegliśmy rozkładowi. Nigdy się nie rozlało, mimo to, płakałam. Wiłam gniazda w miastach o niebo bliższych ścianie żył, krawędzi kamienic. W świetle tętnic, to nic, jedynie napsuliśmy krwi i w takt tęsknoty, by potem przygryzać listy, wysyłane do Koryntian, do skutku, kwaśne jak czereśnie niedojrzałe do trwania.
Mówimy do siebie dłuższymi zdaniami.

Łucja, choć Diana.

2 komentarze:

  1. znów, jak zawsze - mogłabym żyć, oddychając tylko czytaniem cię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na szczęście, do oddychania służą nam jeszcze Lodowce i Wodospady. I kadry, Twoim okiem, bez których już dawno straciłabym serce i tlen.
    Wdech.Wydech.

    OdpowiedzUsuń