poniedziałek, 17 czerwca 2013
L' exception.
Żadnych słońc. Cisza, która stygnie, herbata w kolorze, który przygasa. Godzina dojrzała do czerwieni skapującej z miejsca otwieranego raną kłutą wieczorem, i cieni, tępym światłem zaklejającym horyzont. Po zmierzchu wierzch skóry przyciska ogniska zapalne, zapalone pospiesznie szeleszcząc rozmową, która, wnikliwiej niż papier, wszystko znosi, wszystkiemu wierzy.
Z najwyższej wieży spadam od włosów, znów gniję, tracę szyję, wszak głowy
połowy już dawno spisałam na straty, traciłam na raty, latami, latam i roztapiam, ląduję i wracam i tracę.
Wytyczam trasę, przebiegającą prosto przez najbardziej sądny z dni.
Śni mi się noc.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz