wtorek, 30 kwietnia 2013

Le chapelet.



Trwało to długo, dłużej niż powinno. Trwało jakoś tak za bardzo, rwało boleśnie, bezsennym szelestem kropel uciążliwie deszczowych. Zapomniałam parasola i, pamiętam, biegłam, potykając się o własne przeczucia. Te igły, drobne ukłucia, które kazały mi zostać teraz rozsypaly się, spadły ze schodów i prężąc się ostentacyjnie na miękkim dywanie udawały, że wiedzą lepiej. Ja zawsze wiedziałam gorzej. Gorzej niż. Wyż sprawił, że znów bolała mnie głowa, nim zdążyłeś zapytać, dlaczego, umarłam. Wiesz, śmierci są zawsze nie w porę, a oddech jest bełkotem nieobudzonego jeszcze ciała. Przestałam bełkotać, potrzeba niezwykłej dykcji, by wypowiedzieć ciszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz