niedziela, 14 kwietnia 2013

Le caniveau.

Ilus.trując osoczęsto star(a)łam się z rozpostartym skrzydłem, zasłaniającym widok za namiastką okna, przetartym zadławieniem do krwi jasnej jak chmury, stałam się fragmentem cudzego życia, historii, której nikt nie chce odosobnić. Na wygnaniu giną ostatki oddechu. Stara jak koniec świata, ot, jedenaście kilometrów nad ziemią, jesienią(,) Warszawa, nowy jak York fragment dusznego powietrza, które zapala niebo odrapane przesytem kondygnacji. Najwidoczniej, nie miałam racji chowając w dłoniach szybę, która miast szybować, rani. Rano wstanę mantrując lądowanie, które nie doszło do skutku, przemilczaną katastrofę, która potem zamieni się w wiatr. Tak trwać, w zbieżności imion miast (i) zdarzeń, tak łapać w senne rzęsy twarze, które dawno już,
już zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz