Spomiędzy dłoni wyplątywałyśmy listopad; dzień po dniu, porannie, poranione dostatecznie wnikliwie, by szeleścić słowami, pośród stron. Choć chłód, senność zaglądająca niespiesznie w obramowania luster-otworzyłyśmy balkonowe drzwi, niejedno z okien. Otworzyłyśmy usta. Przestrzenie, zmaterializowane od sufitu do podłogi, przez głowy i nogi do serca,
trzepot rzęs, drganie powietrza, za sprawą Rołs.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz