niedziela, 26 lipca 2020

La lata.




Jak odwołane loty, przelotne opady, jak nieustępliwe tramwaje ode mnie do ciebie. Czytam deszcz, wyciągając do słońca kilka rzęs, które się ostały. Nie przeczytałam jeszcze wszystkiego, ale już chcę nowe, choć sen wzbiera we mnie falami, które spiętrzają się na progu przedpokoju, które chrzęszczą w zamku, które nie wypuszczają mnie z baszt, wysokich wież i grubych kości. Wiara i awaria. Kruche brzegi osypują się na kolana, aż do kostek. Jestem zrobiona z tkaniny o przedziwnym splocie, która nie ma nic wspólnego z konwalią. Mam wąskie palce, na które nie trzeba dużo srebra konewek i zadaję mało pytań na kanwie temperat(o)ur. Było ciepło, zrobiło się ciemno, a potem oczy przyzwyczaiły się do mroku i nic już nie jest czarne. Ani oczywiste. Czas na nas, a my przyglądamy się mu z przymrużeniem, pod Wielkimi Oczami prószy śnieg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz