poniedziałek, 30 września 2019

Brio.





9.
To prawie jedenaście, to mało i właśnie, jak się okazuje, bardzo dużo, jakby ktoś otworzył okno i zrobił przeciąg, którego boją się wszystkie firanki, zwierzęta domowe i dzieci. Czas gniecie mnie w podeszwę lewej stopy, krew już nawet nie leci, zatamowałam ją, zmatowiłam i wcieram w tę gorzej rozmasowaną dłoń, tę o marsowej minie, o marcowej pogodzie. Cofam się (c)o krok i głodna wybiegam do przodu w szafir przemieszany z oksytocyną, trzeba chwycić ten st(r)op w pół trwania, odsunąć się od krawędzi
peronem biec po pasie na wschód, zapleść anemiczne wątki, zapleśnieć od wewnątrz nad mdłym ciastem i winem, które nas zaskoczyło. Smakujesz kwaśno, jak kawa, którą dopija się po całym dniu, jak niczyje mleko w służbowej lodówce, jak owoce opakowane w plastik na styku jesieni, jak pierwszy stopień do fermentacji i miliony innych atrakcji, a trakcje trwają, przerywam je skrobiąc metalowym sztućcem o szybę. Osz ty. O-szukasz paznokcie, a potem łokcie, a potem ra-mi-
ona?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz